Wakacje się skończyły, dzieci i młodzież wracają do szkoły. Wracają i to, o dziwo, często z radością. Ta radość wskazuje, że szkoła jest - zwłaszcza kiedy pracują w niej kompetentni wychowawcy i nauczyciele, zakochani w swoim zawodzie - obok rodziny, nowym, szerszym i pożytecznym środowiskiem, umiejętnie wprowadzającym młodego człowieka w życie społeczne.
W tym roku szkoły będą wdrażać poważną reformę, zmieniającą w sposób zasadniczy system obowiązujący od 1999 r., który - jak twierdzą naczelne władze szkolne - nie zdał egzaminu i wymaga szybkiej, oczywiście „lepszej zmiany”. Co do samej decyzji zmian trudno się dziwić. Szkoły zawsze musiały się dostosować do wymagań, jakie stawiało przed nimi państwo i społeczeństwo w związku z szybkim rozwojem nauki, postępem technicznym i technologicznym, a zwłaszcza ze zmianami świadomości ludzkiej w postrzeganiu samych siebie i świata. Gdyby brać pod uwagę tylko takie przyczyny reform w szkolnictwie, to chyba każda byłaby usprawiedliwiona.
Niestety, od 1939 r. całe nasze szkolnictwo, od przedszkola po uniwersytety, najczęściej było reformowane ze względów ideologicznych - tak za czasów niemieckiej okupacji, komunistycznego zniewolenia, ale i później, aż do dziś. Rozmaite niebezpieczne ideologie zmierzają do zagarnięcia i do wpływów na wychowanie możliwie największej liczby kształconych osób.
W moim przypadku, do przedszkola, czyli wówczas do ochronki chodziłem jeszcze w wolnej Polsce, ale kiedy nastała wojna, polskie szkoły przestały istnieć. Miałem szczęście korzystać z tajnego nauczania, organizowanego przez moją ciocię, nauczycielkę, co pozwoliło mi ukończyć formalnie czwartą, a w rzeczywistości piątą klasę szkoły powszechnej. W system szkolnictwa powojennego wszedłem z nadzieją przejścia z szóstej klasy do gimnazjum - przed wojną było to możliwe - ale dopiero po ukończeniu klasy siódmej mogłem przejść do klasy ósmej i w nowym systemie jedenastolatki zdać maturę.
Kiedy w 1951 r. zgłosiłem się na Wydział Teologiczny UJ, zdałem egzamin wstępny i zostałem przyjęty. Byłem studentem „zwykłym”, w przeciwieństwie do kolegów z Małego Seminarium Duchownego w Krakowie, którzy zdawali maturę eksternistycznie, ale nie zostali przyjęci na wydział jako zwykli studenci - mogli uczęszczać na wykłady jako słuchacze „nadzwyczajni”, bez indeksu. Nazywaliśmy ich proroczo „papieskimi”. Ponieważ teologia na świeckiej uczelni była niewygodna, od 1954 r. została zlikwidowana w Krakowie i studenci teologii znaleźli się na bruku. Ukończyłem więc studia na uczelni, która miała tylko uznanie Stolicy Apostolskiej, ale w 1989 r. upadająca Polska Ludowa uznała wszelkie skutki jej działalności za ważne.
W PRL-u, mimo podporządkowania ideologii komunistycznej sposobu i treści nauczania, można było jeszcze spotkać nauczycieli, którzy zachowali dystans do polityki i umiejętnie wskazywali, co jest prawdą, a co nie. Niemniej, rok po roku byli karczowani i zastępowani wyznawcami nowego ładu. Szkoły były reformowane w 1961 r. (wyrzucenie religii ze szkół), w 1968 r. (wprowadzenie 2-stopniowego systemu szkolnictwa), w 1973 r., kiedy to postulowano przyjęcie systemu szkolnictwa radzieckiego.
W wolnej Polsce, po 1989 r. w szkolnictwie zaszły poważne zmiany, zwłaszcza w związku z powstaniem szkół niepublicznych, społecznych, z podporządkowaniem szkół publicznych samorządom . W 1991 r. poważną reformę systemu szkolnictwa przeprowadził ówczesny minister edukacji Mirosław Handke, za rządów premiera Buzka. Reforma polegała na prowadzeniu 3-stopniowego systemu szkolnictwa. Nauka w podstawówkach zastała skrócona z 8 do 6 lat. Po nich obowiązywało trzyletnie gimnazjum, po którym uczniowie mogli kontynuować naukę przez 3 lata w szkołach średnich. Zwieńczeniem tej nauki był egzamin maturalny.
Czy wprowadzana reforma będzie „dobrą zmianą?” Jedni ją chwalą, inni ganią. Jest pewne, że wokół sprawy będzie się działo i nie będzie łatwo.