Iwona i Janusz Ziajowie z Nawojowej, gdy tylko dowiedzieli się o nieszczęściu, jakie spotkało rodzinę Eweliny i Mirosława Brończyków z Bukowca, nie pozostali obojętni. Dobrze wiedzą, co znaczy stracić dach nad głową. W niedzielę, 8 stycznia w ich domu wybuchł pożar. Ogień strawił poddasze i zniszczył niedawno urządzone piętro budynku, gdzie mieszkali wraz z synami.
- Nigdy nie zapomnę daru serca, jaki wówczas otrzymaliśmy od najbliższych, sąsiadów i zupełnie obcych nam ludzi, którzy pomogli nam po przeczytaniu artykułu w „Gazecie Krakowskiej” - opowiada Iwona Ziaja, dziękując za rzeczowe i finansowe wsparcie. Dziś Ziajowie powoli odbudowują zniszczony dom. Liczą, że przed świętami Wielkiej Nocy uda się do niego znów wprowadzić. Do tego czasu mogą mieszkać u siostry pana Janusza.
- Dzięki wsparciu przetrwaliśmy najtrudniejsze chwile. Teraz już wierzę, że damy sobie sami radę. Mam nadzieję, że uda się kiedyś wszystkim odwdzięczyć - mówi pani Iwona.
Dwa tygodnie po pożarze ich domu, podobną tragedię przeżyła rodzina z Bukowca. Ziajowie od razu zareagowali. Pan Janusz pojechał, żeby podzielić się tym, co mieli z pogorzelcami.
- To był naturalny odruch i nie ma o czym mówić. Łańcuszek dobra trzeba przekazywać dalej i mieć świadomość, że ono zawsze powraca - mówi Iwona Ziaja.
Pomaga cała Polska
Powoli powraca nadzieja i do rodziny Brończyków, że im też się uda odbudować stracony w pożarze dom. Po drewnianej chatce, w której mieszkali Ewelina i Mirosław Brończykowie, wraz z trzema synami: 12-letnim Jakubem, 10-letnim Klaudiuszem i 6-letnim Emilem oraz ich 72-letnim dziadkiem Franciszkiem, nic nie pozostało.
- Dzięki niezwykłemu człowiekowi, który podarował nam kontener mieszkalny, mogliśmy zostać na swoim gospodarstwie - opowiada Ewelina Brończyk.
Rodzina nie mogła przyjąć propozycji gminy, która oferowała im mieszkanie zastępcze w innej miejscowości, bo Brończykowie mają zwierzęta: świnię, konia, kozy, kury.
- Codziennie trzeba ich doglądać - mówi pan Mirosław.
- Ja bym chyba nie przeżył bez Leszka, Zośki i Baśki - dodaje najmłodszy syn Brończyków, wymieniając imiona swoich ulubionych kóz i konia. - A widziała pani moją nową poduszkę? Z królikiem Bandziorem - Emil biegnie do sypialni, którą dzieli z rodzicami i pokazuje nową pościel. Kuba i Klaudiusz mają w holenderskim domku wspólny pokój. Salonik jest jednocześnie sypialnią dziadka.
Autor: Katarzyna Gajdosz, Gazeta Krakowska
- Może mieszkanko ciasne, ale własne - mówi pani Ewelina. Cieszy się z każdej, najmniejszej nawet rzeczy, jaką otrzymali od dobrych ludzi z całej Polski.
- Dotarli tutaj nawet mieszkańcy Poznania. Chyba w internecie o nas przeczytali - opowiada 12-letni Kuba, a do oczu napływają mu łzy.
- Tyle osób chce nam pomóc. Koledzy z klasy zawsze pytają, czy czegoś nie potrzebuję. Mogę im za podziękować w gazecie? - pyta chłopiec.
Nigdy nie zapomni gestu, jaki wobec jego rodziny uczynił dyrektor szkoły w Paleśnicy, gdzie uczy się razem z braćmi.
- Sylwester Gostek był z nami, odkąd wydarzył się pożar. Pomagał do końca... - Kuba zawiesza głos.
Dyrektor szkoły niedawno zmarł.
- Przed śmiercią powiedział swojej żonie, żeby na jego pogrzeb ludzie nie przynosili kwiatów - opowiada smutno Kuba. - Chciał, żeby zamiast kupować wieńce, przekazali te pieniądze na odbudowę naszego domu - ociera łzy.
Zebrano 4,5 tys. zł. Pieniądze z licznych zbiórek, jakie dla Brończyków organizują nawet w Wielkiej Brytanii, trafiają na specjalnie utworzone przez gminę Korzenna konto : 80 8797 1026 0020 0296 1651 0001. - Nasi mieszkańcy, którzy przebywają na Wyspach, gdy dowiedzieli się o sytuacji Brończyków, zorganizowali imprezę charytatywną, a zebrane pieniądze wpłacili na to konto - opowiada Ewelina Zieleń z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. Na odbudowę domu Brończyków uzbierało się już 43 tys. zł.
Pan Mirosław czeka na uzyskanie niezbędnych pozwoleń, żeby ruszyć z budową. Ręce palą mu się do roboty. Póki co, ocieplił kontener i dobudował do niego ganek, żeby robił wrażenie domu.
- Pomoc ludzi sprawia, że aż chce się zacząć działać. Już teraz, zaraz. Ale uzyskanie pozwoleń trochę trwa - potwierdza Wojciech Chybiński z Krasnego Potockiego.
Jego rodzina tej zimy musiała się zmierzyć z podobnym dramatem. Drewniany domek, w którego remont jego ojciec Stanisław wkładał wszystkie oszczędności, zniszczył ogień. Budynek nadaje się tylko do rozbiórki. Pan Wojciech mieszkał w nim z mamą Bogumiłą i dwiema siostrami Urszulą i gimnazjalistką Gabrysią. Teraz cała czwórka znalazła dach nad głową u brata pani Bogumiły.
- Przed pożarem zacząłem docieplać nasz domek - wzdycha pan Wojciech, który po śmierci ojca przejął zadanie dokończenia remontu. - Nie sądziłem, że przyjdzie mi go stawiać na nowo - mówi. Ale jest dobrej myśli. Kiedy „Gazeta Krakowska” poinformowała o pożarze w Krasnem Potockiem, rozdzwoniły się do niego telefony. - Wszyscy chcieli i nadal chcą pomagać - mówi pan Wojciech, dziękując za okazane wsparcie. Jest wzruszony akcją szkoły w Chomranicach, w której uczy się Gabrysia.
- Zorganizowali zabawę karnawałową, podczas której zebrali blisko 10 tys. zł na odbudowę naszego domu - opowiada. Podobna suma jest już również na rachunku pomocniczym „Dla pogorzelców z Krasnego Potockiego” przy parafii w Chomranicach: 48880400000080080006770005.