Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego Andrzej Ż. podpalił się pod kancelarią premiera?

Redakcja
fot. archiwum
"W sensie psychicznym i fizycznym jestem wrakiem człowieka. Zniszczyli mi życie i wiarę w jakiekolwiek wartości. Zostało mi jedyne honorowe wyjście" - pisał w liście do żony Andrzej Ż., który we wrześniu ub. roku podpalił się pod kancelarią premiera. Jak to możliwe, że człowiek chce sobie zadać tak okrutną śmierć? - zastanawia się Katarzyna Janiszewska.

Jestem człowiekiem czynu - zwykł mawiać o sobie. - Nie teoretykiem sztuki. Żona wiele razy powtarzała mu: nie bądź Don Kichotem, nie walcz z wiatrakami. Nie wiemy, o czym myślał w tamtej chwili. Być może o niesprawiedliwości, o tym, że winni unikają kary, a cierpią uczciwi? Albo o czymś błahym. Że drzewa w Łazienkach pięknie się zielenią, a obok pomnika Chopina kwitną róże. Nie wiemy, bo on tego nie pamięta.

Pamięta za to, że lewa ręka była już czarna, zwęglona. Widzi tę swoją rękę, jak nią macha, próbując ugasić płonące ubranie. To znaczy dziś sądzi, że próbował, że było coś takiego. Że nawet padł na ziemię, zaczął tarzać się po trawie. Jakby w ostatniej chwili zmienił zdanie. Ale nie na zasadzie nagłego olśnienia: Boże, co ja zrobiłem? Bo kiedy człowieka pali ogień, to on już raczej nie myśli. Wtedy może zadziałać tylko instynkt, który nie pozwala rozstać się z życiem.

Tokarnia
Wrzesień tego roku był wyjątkowo ciepły i słoneczny. Dlatego Renata postanowiła zostać w rodzinnym domu w małopolskiej Tokarni trochę dłużej. Niech dzieciaki zażyją świeżego powietrza, odpoczną od warszawskiego zaduchu i betonowych murów. Tu mają wielki ogród z bujaną huśtawką, są troskliwi dziadkowie. Za dwa tygodnie ślub brata, ona obiecała zrobić catering: sałatki, kanapki, koreczki, przekąski. Cała zimna płyta na jej głowie, ogrom pracy.

Właściwie to była już spakowana, żeby jechać z mężem do Warszawy. Ale nagle zaczął przekonywać, że po co ma się męczyć, tułać z dziećmi, jak za chwilę i tak trzeba wracać. Niech zostanie, to dobry pomysł, on dojedzie do nich pociągiem.

Ani grama fałszu
Poznali się w Wadowicach, na imprezie u kolegi. Renata od razu wiedziała, że to człowiek, z którym chce spędzić resztę życia. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. On sporo od niej starszy, ale za to doświadczony, inteligentny, z poczuciem humoru. Ona drobna, delikatna blondynka, zapatrzona w niego jak w obraz. - To najwspanialszy mąż i ojciec - chwali. - Nie ma w nim grama fałszu, obłudy. Jest mądry, wykształcony, to nie jakiś chłopek-roztropek.

Andrzej studiował administrację i prawo we Wrocławiu. Przez ponad 20 lat pracował jako policjant. Później, w CBŚ, był specjalistą w wydziale do walki z przestępczością gospodarczą. - Zwalczał korupcję, walczył o prawdę i był w tym nieustępliwy - przyznaje żona. - Mówiłam mu nieraz: Andrzej odpuść, z nimi nie wygrasz, uwezmą się na ciebie. Martwiłam się o niego.

Po ślubie zamieszkali w Warszawie. Jeszcze za kawalerskich czasów Andrzej kupił mieszkanie na kredyt. Niewielkie, 38 metrów, parter, ale ich własne. I lokalizacja dobra, na Targówku, pięć minut spacerkiem od teatru Rampa. Obok teatru ogród, plac zabaw - tam spędzali popołudnia. W 2006 roku urodził się im pierwszy syn. Andrzej przeszedł na emeryturę i zatrudnił się w urzędzie skarbowym.

Bo się przedawniło...
Pewne sprawy od początku nie dawały mu spokoju. W pierwszej kolejności to, że tylko w 2008 roku umorzono ponad 60 przestępstw skarbowych. Dlatego, że się przedawniły. - Jeśli osoba nie zgłaszała się na wezwanie, to nikt jej nie ścigał - opowiada Andrzej. - Naiwny był ten, co dobrowolnie przychodził. Akta trafiały do archiwum i po sprawie. Przez lata byłem komendantem. I gdybym w takim przypadku nie wszczął postępowania, miałbym sprawę o nieujawnienie przestępstwa.

Przez pierwszy miesiąc nie dostawał nic do roboty. Za to pod koniec roku - nawał pracy. Niemożliwe było zdążyć ze wszystkim. - Wszcząłem postępowanie przeciwko profesorowi jednej z uczelni - przypomina sobie. - Wystawiłem mandat na 500 złotych, niby niewielka sprawa. Wracam z chorobowego, akt już nie ma. Przyszedł kierownik, wyjął dokumenty z sejfu, bez żadnej komisji, ot tak po prostu.

Wściekł się wtedy strasznie, zrobił awanturę. - Zacząłem się zastanawiać: kto decyduje, których spraw nie ruszać, czekać aż się przedawnią? - opowiada. - Zgłosiłem to w Ministerstwie Finansów. Przyjechali, nic podejrzanego nie wykryli. Za to kierownictwo odkryło, kto przysłał kontrolę.

Nie przedłużyli z nim umowy o pracę. Próbował w innych urzędach, na podobnych stanowiskach. Na rozmowie szło świetnie, szukają kogoś z takimi właśnie kwalifikacjami - mówili. Następnego dnia okazywało się, że nie ma dla niego posady.

Coś było nie tak. Jakby stał się dla kogoś niewygodny. Zaczął pisać do polityków. Wierzył, że sprawiedliwości stanie się zadość. Ale nic się nie działo. W 2009 r. urodziły się bliźniaki. Ciąża była zagrożona. Renata długo leżała w szpitalu. Jeden z chłopców przeszedł operację serca, obaj poważnie chorowali. Oszczędności topniały. Komornik zajął emeryturę. Spirala długów zaczęła się nakręcać.
Szczęśliwe i beztroskie dotąd życie w jednej chwili posypało się jak domek z kart.

Czwartek
Myślał o tym od kilku tygodni. Przeliczał, kalkulował: kredyt, opłaty, utrzymanie rodziny. Gdyby była praca, udałoby się wyjść na prostą. Sprawdził konto jednego dnia, kolejnego. Pieniądze nie wpłynęły. W czwartek usiadł do komputera. Napisał dwa listy.

Do premiera Tuska: "Panie premierze, mówi pan, że nie ma powodu, by ktoś czuł się bezpieczny i bezkarny tylko dlatego, że jest szefem jakichś służb. Może pan w to wierzy, ale ja wiem, że to nieprawda".
Do żony Renaty: "Kochana żono, piszę do was ostatni raz. W sensie psychicznym i fizycznym jestem wrakiem człowieka. Zniszczyli mi życie i wiarę w jakiekolwiek wartości. Zostało mi jedyne, honorowe wyjście. Po mojej śmierci zgłoś się po rentę. Jej komornik nie zajmie. I ratuj co się da, ratuj mieszkanie".
Po południu wyszedł do sklepu pod domem. Kupił papierosy i dwie butelki rozpuszczalnika. Wszystko było gotowe.

- Zadzwoniłam do męża, był małomówny - przypomina sobie Renata. - Szybko chciał się rozłączyć, bo - mówi - szkoda pieniędzy na telefon. Pytałam, o której przyjedzie, a on, że nie wie jak z połączeniami, są remonty i niektóre pociągi wycofano. Młodszy synek wziął słuchawkę, chciał porozmawiać z tatą. To go kompletnie rozbiło.

Andrzej: Co miałem powiedzieć, miałem się przyznać? Coś mi zaświtało w głowie, a że zawsze byłem człowiekiem czynu… Ze mną ginęły wszystkie długi, żona nie miała z nimi nic wspólnego. Dzieci dostałyby po mnie rentę: 95 procent uposażenia, niepodlegające zajęciu komorniczemu. To się miało udać…

Piątek
Rano wypił kawę, czarną, parzoną. Zaczynał dzień właśnie od kawy. Nic nie zjadł. Do kieszeni kurtki wsunął butelki z rozpuszczalnikiem. Z Targówka do Łazienek będzie 50 minut jazdy autobusem.
O godz. 9 był na miejscu. Pokręcił się, zapalił papierosa, chwilę posiedział na ławce. Oboje z żoną lubili to miejsce. Oaza ciszy i spokoju w środku Warszawy. Mnóstwo drzew, alejki, jeziorko, śpiew ptaków. Można się odprężyć, zrelaksować.

Dochodziła godz. 11. Wyjął butelkę z rozpuszczalnikiem. Listy przykleił wcześniej do ławki w parku. Metalowy pstryczek zapalniczki przeskoczył pod palcem uwalniając gaz. Z potartego krzemienia wystrzeliły iskry. Buchnął płomień.

Biedny człowiek!

Renata przygotowywała obiad. Pokrojone warzywa lądowały w salaterce. Głowę miała zaprzątniętą ślubem brata. To już jutro. Mąż miał być świadkiem. Lada moment się tu zjawi.
Ostatni raz widzieli się dwa tygodnie temu. Był wtedy jakiś nieobecny, dziwny, bardzo schudł. Nie miał apetytu, ręce mu się trzęsły. Pytała męża: co cię dręczy, czy ty mnie jeszcze kochasz? Odpowiedział: przecież wiesz, jak bardzo, dla ciebie i dzieci zrobiłbym wszystko.

W radiu usłyszała, że przed kancelarią premiera jakiś mężczyzna się podpalił. - Boże, co za biedny człowiek - pomyślała i wróciła do robienia sałatki. Wiadomość jednym uchem wpadła, drugim wypadła.
Dochodziła godz. 14, kiedy przed domem pojawił się dzielnicowy. Widziała przez okno, jak rozmawia z bratem. Nagle brat zaczął płakać, wymachiwać rękami, łapać się za głowę. Zrobiło jej się słabo ze strachu.

- Wyszłam na podwórko, a dzielnicowy mówi, że przyszedł do mnie - przypomina sobie Renata. - I że ten człowiek, który się podpalił w Warszawie, to mój mąż. Nie mogłam złapać oddechu, zaczęłam krzyczeć.

Byłam wściekła
Najpierw zobaczyli go BOR-owcy, przybiegli z kocami gasić ogień. Trzy miesiące Andrzej spędził w szpitalu. Miał poparzone drogi oddechowe, trzeba było robić przeszczep skóry na nogach. Lekarze zdiagnozowali też depresję.

W Tokarni śnieg pada inaczej. To znaczy pada podobnie, tylko nie robi się z niego od razu błotna breja. Nie ma ruchliwych ulic, samochodów, spalin. Jest za to cisza i spokój, piękne widoki. W otoczeniu rodziny Andrzej powoli wraca do zdrowia. Oparzenia prawie się zagoiły. Ale nadal jest smutny, przygaszony, nieobecny. Gdy rozmowa schodzi na temat wypadku, zamyka się w sobie.
Renata: W pierwszej chwili, byłam na męża zła…

Andrzej, wysoki, szczupły, w okularach, z krótko ostrzyżonymi włosami, próbuje żartować: Jak cię znam - zła, to mało powiedziane...

Renata: Byłam wściekła! Nie rozumiałam, czemu to przede mną ukrywał? Jak mógł zrobić coś takiego mnie i dzieciom? Dlaczego nie pomyślał o nas? A później zaczęła się walka o jego życie. I zrobiło mi się już tylko żal. Bo wiem, jakim wspaniałym jest człowiekiem.

Andrzej: Dla żony to był szok. Dobrze, że stało się tak, jak się stało. To znaczy, nie żałuję, że się nie udało. Dzisiaj.

Renata: Mąż nie chce do tego wracać, ja już go nie pytam. Emocje cały czas w nim grają. On chciał żyć, tylko nie widział innego wyjścia. Mówił mi, że już by tego nie zrobił. Wie, że jest nam potrzebny.

Wybieramy najlepszego piłkarza i trenera Małopolski! Weź udział w plebiscycie!

Konkurs dla matek i córek. Spróbuj swoich sił i zgarnij nagrody!

Która stacja narciarska w Małopolsce jest najlepsza? Zdecyduj i oddaj głos!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska