- Granice naszych możliwości zostały już przekroczone - pisze. - Bez systemowych zmian groźba załamania wysokospecjalistycznego leczenia pediatrycznego staje się bardzo realna - dodaje.
Rodzice chorych dzieci już od dawna odczuwają kryzys w Prokocimiu. Coraz częściej uciekają do Warszawy, na Śląsk, a nawet innych krakowskich placówek w poszukiwaniu lepszej i szybkiej opieki dla swoich pociech.
Kryzys czy coś więcej
Pytanie, czy to jest objaw wyłącznie finansowego kryzysu, czy choroby toczącej szpital od dłuższego czasu?
- Marka jedynego wyso-kospecjalistycznego szpitala w Małopolsce, który jest ostateczną szansą dla ciężko chorych, spadła - przyznaje Jolanta (nazwisko do wiadomości redakcji) z Krakowa. Jej córka cierpi na rzadką chorobę - zanik mięśni. - Gdy trafiliśmy do Prokocimia, sami neurolodzy nam radzili: uciekajcie do Warszawy, tam szybciej zdiagnozują chorobę - zdradza matka chorej dziewczynki.
Rodzice dzieci potrzebujących opieki urologicznej z problemem nie udają się do najważniejszej placówki pediatrycznej w naszym regionie, tylko do nowohuckiego szpitala im. Żeromskiego; chirurgów plastycznych szukają już tylko w "Rydygierze"; neurologów w Warszawie. Mimo że kardiochirurgia dziecięca w Prokocimiu prężnie się rozwija, wielu rodziców woli leczyć swoje dzieci, za ciężkie pieniądze, w zagranicznych ośrodkach.
Supernowoczesne Centrum Oparzeń po śmierci jego twórcy, prof. Jacka Puchały, wciąż się nie odrodziło... - Nie można mówić, że cały szpital funkcjonuje źle - mówi Tomasz, tata Ani (ma rozszczep podniebienia, po rozpoznaniu choroby zawiózł córkę do Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie). - Ale różnice między oddziałami są ogromne. Na jednym jest świetna opieka, szybka diagnostyka, rewelacyjny kontakt z lekarzami, na drugim o rozmowę ze specjalistą nie można się doprosić. Aż dziwi mnie, dlaczego dyrekcja szpitala do tego dopuszcza - dodaje Tomasz.
Nie ma takiego oddziału
Wady twarzoczaszki są drugie po wadach serca na liście najbardziej rozpowszechnionych wrodzonych chorób wśród dzieci.
Tymczasem dzieci z rozszczepami wargi, podniebienia i krtani z Małopolski, które potrzebują wielospecjalistycznej opieki, są pozostawione same sobie. Brakuje oddziału, gdzie lekarze różnych specjalności: chirurdzy, logopedzi, foniatrzy, laryngolodzy, neurolodzy oraz ortodonci, objęliby kompleksowym leczeniem dzieci z wadami twarzoczaszki.
- Warunków bytowych nawet nie warto porównywać - zaznacza Edyta, mama Natalii chorej na stwardnienie guzowate. - W Prokocimiu wciąż dominują sale wieloosobowe, w Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie się leczymy, jest sporo 2,3-osobowych. I przy każdej jest łazienka dla dzieci. A rodzice w Prokocimiu mają do dyspozycji jeden płatny stary prysznic, pod który strach wejść, i toalety poza oddziałem. Matki muszą latać po całym szpitalu, żeby sie wysiusiać. W warszawskiej lecznicy toalety dla rodziców od dawna są na oddziałach - opisuje Edyta.
Kolejny kłopot: brak kącików socjalnych, gdzie matki mogły by zaparzyć herbatę czy zjeść kanapkę. - Przecież nie każdego stać na obiady w kawiarence szpitalnej. Ja jem na stojąco na korytarzu - opowiada nam jedna z mam. - Podczas upałów w szpitalu nie ma czym oddychać, bo poza kilkoma oddziałami nie ma klimatyzacji - narzekają sami lekarze.
Dyrektor Maciej Kowalczyk przyznaje, że złe finansowanie placówki, nieustające poszukiwanie oszczędności może wpływać na jakość i standardy świadczonych usług. - Oczywiście, nie sposób wszystkiego dopilnować, sprawdzać zachowanie każdego lekarza, gdy codziennie muszę walczyć o przetrwanie. Muszę zdobywać środki. Nie dostajemy pieniędzy z NFZ na zakup nowego sprzętu, remonty czy nowe wyposażenie - rozkłada ręce dyrektor. Dodaje, że tylko dzięki pomocy sponsorów udaje się modernizować szpital. - O polepszeniu warunków bytowych dla rodziców myślimy, ale w dalszej perspektywie - dodaje.
Sześciu zastępców
Szpital boryka się z 20-milionowym długiem. Jako główną jego przyczynę dyrektor wskazuje za niską wycenę procedur i niedoszacowany przez NFZ kontrakt. A możliwości działań oszczędnościowych są, jego zdaniem, znikome.
Niektórzy lekarze, anonimowo, zarzucają dyrektorowi m.in. zbyt rozbudowaną administrację. Maciej Kowalczyk ma 6 zastępców i jednego pełnomocnika ds. jakości leczenia. - W innych szpitalach jest mniej wicedyrektorów, ale za to mnóstwo kierowników odpiera zarzuty dyrektor. Poza tym moich trzech zastępców zarabia tyle, co jeden w warszawskim szpitalu - ucina dyrektor Kowalczyk.
Zbuntowany jezuita. Przed Natankiem był ksiądz Kiersztyn
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!