Na krakowskim Kleparzu i innych małopolskich targowiskach niektóre produkty są tego lata dwa razy droższe niż przed rokiem. Ceny warzyw poszły w górę średnio o jedną trzecią, ale np. pietruszka była już kilka razy droższa od pomarańczy, a ziemniaki gonią cenowo banany. Z powodu suszy ceny rodzimych owoców podążają za cenami warzyw. Tymczasem wedle GUS wskaźnik cen towarów i usług w sierpniu 2019 r. wyniósł w porównaniu z lipcem… 0,0 proc., czyli ceny przez miesiąc ani drgnęły.
Większą inflację zanotował GUS w skali rocznej: w sierpniu było to 2,8 proc. (wobec 2,9 proc. w lipcu). To na razie dane sygnalne, zweryfikowane poznamy w najbliższy piątek, ale już wiadomo, że po raz kolejny mocno rozminą się one z coraz powszechniejszym odczuciem „drożyzny w sklepach i usługach”.
- Wielu Polakom przypomina to sytuację z czasów PRL-u, kiedy jedzenie drożało, ale za to taniały lokomotywy i oficjalny wskaźnik inflacji też oscylował w okolicach zera - komentuje dr Wojciech Warski, wiceprezes BCC i wiceprzewodniczący Rady Dialogu Społecznego.
Jego zdaniem, może to powodować wrażenie ukrywania przez rząd prawdziwych danych o inflacji. Po co? „Żeby nie denerwować suwerena”.
- Każdy wie, że inflacja oznacza utratę wartości pieniędzy: płac, emerytur, zasiłków. Mogłoby się okazać, że 500 zł to teraz realnie 400 zł, a wkrótce będzie 300 zł, albo mniej - mówi dr Warski.
Dodaje, że mogłoby to zirytować zwłaszcza tych, których dochody w ostatnim czasie nie wzrosły. A jest ich sporo.
Dr Sonia Buchholtz, ekspertka ekonomiczna Konfederacji Lewiatan, podkreśla, że coraz częstsze kwestionowanie danych GUS jest bezzasadne i niebezpieczne.
– Te dane oparte są na bardzo szerokich badaniach i analizach. Natomiast „wrażenie drożyzny” może się brać stąd, że najsilniej rosną ceny żywności, co rzuca się w oczy, zwłaszcza wśród osób mniej zamożnych. Po prostu wydają one na jedzenie większą część swych dochodów niż przeciętny Polak – tłumaczy dr Buchholtz.
Eksperci są za to zgodni, że nowe pomysły polityków, na czele z zaskakująco wysokim wzrostem płacy minimalnej (z 2250 do 2600 zł), przyspieszą wzrost cen, m.in. w usługach. – Jeśli PiS zrealizuje obietnice skokowego podnoszenia płacy minimalnej do 3 tys. w 2021 i 4 tys. w 2024 r., inflacja może być nawet 15-procentowa – ostrzega Wojciech Warski.
Sonia Buchholtz przewiduje, że koszty rosnących płac oraz drożejącej energii dla firm zostaną w jeszcze większym stopniu przerzucone na konsumentów, bo firmy muszą inwestować, a marże się kurczą. Dotyczy to zwłaszcza najmniejszych przedsiębiorców, nisko produktywnych branż, jak turystyka czy większość usług tradycyjnych, bo w nich zawsze najsilniej uderzają radykalne podwyżki wynagrodzeń.
Męcząca inflacja może nas w końcu dopaść [KOMENTARZ]
W Polsce może być podobnie jak na Węgrzech, gdzie przedsiębiorcy przenieśli na konsumentów aż 80 proc. skutków gwałtownego podniesienia płacy minimalnej - co doprowadziło do skoku inflacji.
– Mikroprzedsiębiorcy będą musieli teraz nagle wysupłać na pensje swoich pracowników znacznie wyższe kwoty, a wielu nie ma z czego. Jeśli pozwoli na to konkurencja, podniosą ceny. Jeśli nie pozwoli, zamkną działalność i zwolnią ludzi. Trzecim wyjściem jest przejście do szarej strefy, na czym stracą uczciwe firmy, budżet państwa i ZUS – opisuje dr Buchholtz.
Prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC, zwraca uwagę, że naturalną konsekwencją podniesienia płacy minimalnej będzie podwyższenie większości pozostałych pensji, bo doświadczeni i produktywni fachowcy nie mogą zarabiać tyle, ile dostają mniej produktywni i mniej wykwalifikowani wykonawcy prostych prac.
- Radykalny wzrost kosztów pracy musi wpłynąć na ceny towarów i usług, pobudzając inflację, w skrajnym wariancie nawet do 9 proc. - prognozuje prof. Gomułka.
Od początku roku inflacja się rozpędza
Z danych GUS wynika, że w porównaniu z latem 2017 roku nasze pieniądze – dochody i oszczędności - utraciły ponad 5 proc. swej wartości, czyli za każde 100 złotych możemy kupić o 5 proc. towarów i usług mniej niż wtedy. Inflacja doskwiera nam od dwóch lat, wcześniej ceny przeważnie malały, przynajmniej w statystykach.
Przez większość zeszłego roku podawany przez Urząd wskaźnik inflacji mieścił się między 1,5 a 2 proc., by w grudniu spaść do 1,1, a w styczniu 2019 r. nawet do 0,7 proc. Od tego czasu ceny rosną jednak coraz szybciej. W lutym GUS odnotował 1,2 proc., w marcu 1,7 proc., w kwietniu 2,2 proc., w maju 2,4 proc., w czerwcu 2,6 proc., w lipcu 2,9 proc., zaś w sierpniu wspomniane 2,8 proc. To dziś w Polsce sporo: cel inflacyjny NBP wynosi 2,5 proc., wyższą inflację notowaliśmy ostatnio w październiku 2012 r., czyli w okresie, w którym nasz kraj wychodził ze spowolnienia gospodarczego wywołanego światowym kryzysem finansowym.
Oficjalne dane GUS budzą jednak coraz większe kontrowersje. Posłowie opozycji złożyli nawet w tej sprawie interpelację, chcąc się dowiedzieć, w jaki sposób GUS liczy inflację.
Najbardziej tracą na inflacji ci, którzy nie dostali dotąd znaczących podwyżek płac
- Dane Urzędu faktycznie w coraz mniejszym stopniu pokrywają się z odczuciami przeciętnego Polaka, który zauważa, że za wiele produktów i usług musi zapłacić dużo więcej niż do niedawna. Pojawia się podejrzenie, że władza celowo ukrywa prawdziwe dane o inflacji, by nie podburzać nastrojów społecznych – komentuje dr Warski. Dodaje, że dla wielu Polaków informacja o tym, jak bardzo zmniejszyła się wartość ich dochodów i oszczędności, mogłaby być szokiem.
- A tak ludzie nie są świadomi, jak bardzo są okradani – podkreśla wiceszef Rady Dialogu Społecznego.
Chodzi zwłaszcza o tych, którzy nie dostali w ostatnich latach podwyżek rekompensujących wzrost cen. Wedle GUS, średnia pensja krajowa wyniosła w lipcu tego roku prawie 5,2 tys. zł brutto i była wyższa o 7,4 proc. niż rok wcześniej, co oznacza wzrost mocno powyżej wskaźnika inflacji. Dotyczy to jednak tylko 6,4 mln osób zatrudnionych w sektorze przedsiębiorstw zatrudniających powyżej 9 osób.
Tymczasem w Polsce pracuje w sumie 16,2 mln osób, z czego kilka milionów w budżetówce i kolejne kilka milionów w mikrofirmach. Tych grup bieżące – a więc najpopularniejsze, idące w lud - komunikaty GUS nie obejmują. Sam GUS przyznaje, że średnią krajową lub więcej zarabia nie więcej niż jedna trzecia zatrudnionych. Płace pozostałych, zwłaszcza w mikrofirmach, na prowincji, są zdecydowanie niższe. Poza tym wspomnianą średnią krajową mocno podbijają metropolie, z Warszawą na czele. Przeciętne zarobki przekraczają tam 6 tys. zł, co np. w powiecie nowosądeckim jest stanowi dla 99 proc. pracujących całkowitą abstrakcję.
WIDEO: Krótki wywiad
- Zdjęcia Krakowa przed II wojną światową. Tak wyglądało życie codzienne mieszkańców
- Ohydztwa, które kazali nam jeść w dzieciństwie. Pamiętacie?
- Szkieletor zmieni się nie do poznania [ZDJĘCIA]
- Imponująca budowa zakopianki, wkrótce nią pojedziemy!
- W te miejsca polecisz z Krakowa za mniej niż 100 zł
- Kolejki do lekarzy. Tyle poczekasz na wizytę, badanie i operacje w Małopolsce
