Barbarę Pyrek do dziś przechodzą ciarki na samą myśl o tym co wydarzyło się 21 lipca. Przed oczami wciąż stoi jej obraz płonącego budynku stodoły i dramatyczna walka strażaków, którzy przed ogniem bronili rodzinny dom. - Bogu dziękujemy tylko, że nam się nic nie stało - wzdycha kobieta.
Już było prawie po burzy
Tamtego dnia od godzin popołudniowych nad całym regionem tarnowskim przechodziły burze. W niektórych rejonach silne podmuchy wiatru zrywały dachy z budynków, a kilka dróg było nieprzejezdnych z powodu powalonych drzew lub konarów. W Falkowej wydawało się, że aż tak groźnie nie będzie. - Była burza, padał deszcz, trochę grzmiało, ale nie było jakichś groźnych wyładowań - mówi Ryszard Pyrek.
Około godziny 16.45 burze ustępowały. Pan Ryszard wybrał się więc po wodę dla bydła. W domu została żona, która opiekowała się wnuczką.
- Nawet myślałam żeby z pola zagonić do stajni jedenaście sztuk bydła, które były na pastwisku, ale nie miałam z kim zostawić wnuczki - przyznaje. Nagle rozległ się gigantyczny huk. - W kuchni zgasło światło, więc wyszłam zobaczyć na zewnątrz co się stało. Na dachu stodoły zobaczyłam pełno dymu. Za chwilę pojawiły się płomienie - kręci głową pani Barbara. W momencie uderzenia pioruna pod dom podjeżdżał jej syn.
- Uderzenie było tak mocne, że nawet samochód przesunęło - przekonuje Paweł Pyrek.
Widząc, że stodoła płonie prędko pojechał pod miejscową jednostkę OSP, aby wezwać pomoc. Przed ogarnięty ogniem budynek podjechał też ojciec. Był przerażony. Przy stodole znajdowała się stajnia, w której zostało 6 sztuk bydła. Rolnik próbował je ratować.
- Nie dało się jednak wejść do środka. Było gęsto od dymu i straszliwie gorąco - wzdycha gospodarz.
Ogromne straty
Sytuacja była bardzo niebezpieczna. Skierowani do akcji strażacy musieli pracować w aparatach tlenowych na twarzach. Co gorsza, wiatr kierował płomienie w stronę domu Pyrków. Druhowie skoncentrowali się więc początkowo na obronie budynku mieszkalnego przed zniszczeniem. Niestety, stodoły i stajni ocalić się nie dało. W błyskawicznym tempie spłonęły doszczętnie.
Pyrkowie po zakończeniu akcji gaśniczej byli załamani. Ledwie dwa tygodnie wcześniej na budynku zakończyli wymianę dachu, a w jednej chwili ich praca i cały wysiłek finansowy poszedł na marne.
Straty oszacowano wstępnie na 350 tys. zł. W stajni padło sześć sztuk bydła. Spaliło się ponad półtora tysiąca kostek słomy, a 70 bali zostało uszkodzonych. Spłonęło też siano, a ponadto maszyny rolnicze takie jak: prasa, siewnik, sieczkarnia czy dwa młynki. - Bez tego gospodarstwo nie może funkcjonować - kręci głową Ryszard Pyrek. W pożarze zginął też pies, który padł prawdopodobnie rażony piorunem.
Zdążyć z odbudową
Pyrkowie są w dramatycznej sytuacji. Rolnictwo jest bowiem ich jedynym źródłem utrzymania.
Pognębiona przez żywioł rodzina z Falkowej marzy teraz tylko o jednym - móc odbudować swoje gospodarstwo. I to jak najszybciej, żeby zdążyć przed zimą.
Sami na pewno sobie jednak nie poradzą. Na szczęście z pomocą pospieszyli im sąsiedzi i mieszkańcy regionu. Społeczny Komitet „Falkowianie Pomocne Dłonie” przeprowadził już zbiórki pieniędzy w niektórych parafiach gminy Ciężkowice. Na razie zgromadzono w sumie ponad 35 tys. zł.
Już w nadchodzącą niedzielę datki można będzie ofiarować przed kościołami parafii w Bruśniku. Każdy kto chciałby pomóc państwu Pyrkom, może też kontaktować się z sołtysem Falkowej - Michałem Koralikiem, pod nr tel. 666 036 724.
Zbiórka na odbudowę gospodarstwa jest również prowadzona na stronie internetowej zrzutka.pl.
FLESZ - Katastrofa klimatyczna coraz bliżej. Polska ugotuje się w skwarze
