W pożarze stracili wszystko. Z budynku zostały tylko ściany i nadpalony dach
Było przed godz. 22, kiedy do pana Grzegorza zadzwonił sąsiad. To on, jako pierwszy powiedział mu o pożarze, że dom mu się pali.
- Byłem wtedy w Tarnowie. Nie pamiętam dzisiaj, jak dostałem się do Wierzchosławic, bo jak wsiadłem w samochód to o niczym innym nie myślałem, tylko o tym, jaki widok zastanę, gdy dotrę na miejsce – opowiada mężczyzna.
A ten był przerażający. Wszędzie stały samochody strażackie na sygnałach, było dużo ludzi. Pożar był już praktycznie opanowany, ale wszędzie unosił się zapach spalenizny. Nie było czego już ratować. To, czego nie strawił ogień zalali strażacy wodą lub było pokryte czarną mazią ze spalonych mebli i sprzętów.
Cud, że nikt nie zginął. Wujkowie pana Grzegorza, którzy akurat przyjechali w odwiedziny, ewakuowali się przez okno dzięki drabinie, którą podstawili sąsiedzi. Mamę, która znajdowała się na parterze, wyprowadzili z płonącego budynku strażacy, a pogotowie zabrało ją karetką do szpitala.
Ogrom zniszczeń ukazał się dopiero nazajutrz rano, kiedy to spalone pomieszczenia wypełniło dzienne światło. Kiedy inni jechali na cmentarze, aby pomodlić się na grobach swoich bliskich pan Grzegorz szacował straty. A te były ogromne. Pożar strawił niemal wszystko, co było środku, obejmując błyskawicznie po kolei pomieszczenia na parterze, a następnie wdzierając się na poddasze.
- Z drewnianych schodów zostały jedynie metalowe barierki. Reszta spłonęła. Ogień strawił meble, przechowywane w nich ubrania, sprzęt rtv-agd, ważne dokumenty, zdjęcia, książki. Praktycznie nic się nie uratowało. Zostaliśmy bez niczego – przyznaje pogorzelec z Wierzchosławic.
Budynek był praktycznie nowy. Mężczyzna razem z mamą mieszkali w nim od dziesięciu lat, inwestując w jego wykończenie większość swoich oszczędności. Przyczyna pożaru nie została ustalona.
Pomoc dla pogorzelców
Pierwsze dni po pożarze były dla pana Grzegorza najtrudniejsze. Był na granicy załamania, ale dzięki sąsiadom, znajomym i ludziom, którzy postanowili pomóc mu i jego mamie w tej dramatycznej sytuacji, w jakiej oboje się znaleźli, zobaczył światełko w tunelu, że jest szansa na to, aby odbudować to, co zabrał ogień.
Dla pogorzelców założona została zbiórka w internecie, kolejna przeprowadzona została w kościele, pomógł GOPS, Caritas, gmina Wierzchosławice, a w ramach Szlachetnej Paczki dostali osuszacz. Z pomocą przybył także Marek Podraza, nauczyciel miejscowej szkoły, radny powiatowy i społecznik, który już wielokrotnie angażował się w odbudowę domów dla osób dotkniętych przez los. Doskonale wiedział do kogo zwrócić się o pomoc. Chętnie i z dużym zrozumieniem, oferowali ją lokalni przedsiębiorcy i hurtownicy, którzy za darmo lub z dużym upustem dostarczyli materiały budowlane, okna, drzwi i potrzebne instalacje.
- To już bodajże piąty dom, w odbudowie którego pośredniczę. Wiem, na kogo można liczyć, do kogo zadzwonić i zwrócić się z prośbą o wsparcie. Ci, z którymi rozmawiam wiedzą dobrze, że robię to nie dla siebie, ale dla osób, które naprawdę tej pomocy potrzebują – mówi Marek Podraza.
Jak wylicza, udało się w ten sposób zaoszczędzić blisko 80 tysięcy złotych. Najlepszą nagrodą dla niego jest uśmiech, który wreszcie powrócił na twarz pana Grzegorza.
- On nie czeka na to, że inni coś za niego zrobią. Sam pracuje, zarabia, żeby odbudować to, co strawił ogień. Cieszy się z każdej, nawet drobnej rzeczy, z tego, że okna ładnie pasują do domu, że są ciche i szczelne, że może już grzać w środku, że powoli ten dom się odradza, choć do pełni szczęścia jeszcze daleka droga – dodaje Marek Podraza.
Grzegorz Kosiaty ma nadzieję, że jeszcze w tym roku będzie mógł razem z mamą wrócić na swoje.
- Byłem załamany i długo nie wierzyłem w to, że dom będzie nadawał się do użytku. Teraz jestem już spokojny o to, że się uda, że znowu tutaj zamieszkamy, że los się odmieni. Tyle osób nam pomogło i nas wspiera. To dodaje sił – mówi ze łzami w oczach mężczyzna.
