Ostatnią deską ratunku jest policjant, który stoi na ulicy. Problem jest taki, że w autokarze nikt nie mówi po francusku. Sprawy w swoje ręce bierze więc krakowski korespondent „Sportu” Wojciech Gorczyca. Wychyla się przez drzwi i z tym swoim niewinnym uśmiechem pyta: „Stadion Louis de Funès?”. Jakoś trafili. Na tym samym wyjeździe stargował cenę hotelu dla całej grupy o połowę. W zasadzie na migi. Cały Gogo.
Zmarł w piątek wieczorem.
Odeszła legenda. Towarzyska. Znał wszystkich, a wszyscy znali jego, z każdym był na „ty”. Gogo przez długie lata był jedynym w swoim rodzaju trwałym elementem krajobrazu krakowskiego sportu. Jowialny, anegdotami - różnych lotów - sypał jak z rękawa, sam też stał się bohaterem niezliczonej ich liczby. Czasem traktowano go pobłażliwie, ale on chyba nigdy nie zwracał na to uwagi. Czuł się królem życia, dopóki starczało sił. Sposób funkcjonowania miał, powiedzmy, nieuporządkowany, za to tryb pracy - wręcz przeciwnie. Niezależnie od okoliczności, nigdy nie zawalał terminów.
Uwielbiał robienie spikerki. Mikrofon sprawiał, że ustępowało jąkanie, któremu zawdzięczał przydomek. Kochał boks. Młodych pouczał: „Mówi się pięściarz, a nie bokser. Bokser to taki pies”. Stara szkoła. Fakty, nazwiska, statystyki - wszystko miał w głowie. Tak samo jak kalendarz imienin - własne zawsze organizował z przytupem, były i takie z zawodami strzeleckimi - oraz numery telefonów. Dzwoniąc do znajomych ze świata sportu, lubił przy okazji robić im dowcipy.
- Halo, pan Łazarek? Dzwonię z klubu „Lolita”, zostawił pan u nas wczoraj portfel.
- Nie wygłupiaj się, Gogo, przecież wiem, że to ty.
Ludzie wybaczali mu wszystko. Teraz im będzie Go(go) brakować.
Pogrzeb Wojtka Gorczycy w piątek na Cmentarzu Rakowickim o godz. 14.20.
Follow https://twitter.com/sportmalopolska