- Moja decyzja podyktowana jest obawą o własne zdrowie i życie. Stres, który towarzyszy mi od ponad roku, jest wyniszczający. Jest również wątpliwość - może są inni, którzy będą mieli receptę na kłopoty Glinika. Myślę że związkowcy, którzy organizują protesty, mają gotowe rozwiązania i osoby, które wprowadzą je w życie. Rozmowy z potencjalnymi inwestorami powinny przebiegać bez zakłóceń. W końcu przedmiotem inwestycji jest firma, a nie człowiek, a jaką wartość na rynku ma moje nazwisko, pokaże czas - powiedział nam.
I dalej.
- Nie mam żadnych informacji na temat mojego następcy. Wiem, że w pozornie wielkiej poufności prowadzone są konsultacje z udziałem jednego związku zawodowego. Sytuacja grupy Glinik jest bardzo trudna. Jest jednak szansa na wyjście z kłopotów. Wierzę, że mój następca do tego doprowadzi. Bardzo zależy mi na Gliniku. To przecież trzydzieści dwa lata pracy i życia - dodał na koniec.
Ponieważ umowa prawna, na podstawie której działa spółka Glinik, jest tak skonstruowana, że rezygnacja jednego z członków zarządu paraliżuje całą spółkę do czasu powołania nowego, Mieczysław Brudniak nadal będzie pełnił swoje obowiązki.
Odwołania całego zarządu i ukarania winnych kłopotów finansowanych największej spółki Glinika domagali się podczas ubiegłorocznej manifestacji pracownicy zakładu. Swoje postulaty złożyli wówczas na ręce Barbary Pizon.
Opinie załogi Glinika i związkowców są różne, choć nikt nie chce wypowiadać się oficjalnie. Jedni przyznają, że taki obrót sprawy to w końcu realizacja żądań pracowniczych, inni - że decyzja ta to przyznanie się do porażki.