Mieszkanka Czarnego Dunajca usłyszała przed domem pisk opon i trzaśnięcie drzwi. Wyjrzała przez okno, auto odjechało. Został pies. Dość duży, wilczasty. Kobieta nakarmiła go. Zgłosiła sprawę na policję. W Urzędzie Gminy usłyszała, że schronisko w Nowym Targu jest przepełnione i na razie musi radzić sobie sama, najlepiej psa nie karmić, to sobie pójdzie.
Nocami temperatura spadała poniżej - 28 C, rano psa nie było widać, był przysypany śniegiem. Po kilku dniach przyszedł pod dom z wielką, ziejącą raną na boku, ktoś oblał go wrzątkiem. Kobieta znowu poprosiła gminę o pomoc. Bez skutku. Zabrała psa do drewutni, przykryła puchową kurtką. Po dwóch tygodniach znalazła w internecie telefon do Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Azymut ŻYCIE
Inspektorzy zabrali ciężko ranne zwierzę, okazało się, że ma poparzone 40% powierzchni ciała, w ranę wdało się zakażenie, był bardzo odwodniony. Dostał kroplówki, środki przeciwbólowe, antybiotyki. Pazurami trzymał się życia - i tam w drewutni, w czasie siarczystych mrozów, i kiedy ratowali go lekarze. Zaimponował im, nie poddał się, zdecydowanie wybrał azymut ŻYCIE. W lecznicy nazwali go Kajtek. Zamieszkał w hotelu dla psów.
Po publikacji reportaży o Kajtku w "Gazecie Krakowskiej" i Telewizji Kraków ludzie pomstowali na bezdusznych urzędników, wzruszali się historią psa, ale nikt nie dał mu szansy na normalne życie. Kajtek przeżył, wyzdrowiał i był niczyj. Mijały miesiące, rana po oparzeniu dawno zabliźniła się, psiak zaczął traktować hotel jak swój dom, a opiekunów jak rodzinę. Zbliżały się wakacje i coraz bardziej malały szanse na dom.
Przeciwności losu
W czerwcu uzbrojona w aparat fotograficzny i kamerę pojechałam do hotelu dla psów. Potem był kolejny artykuł w "Krakowskiej" z Kajtkiem ozdrowieńcem w roli głównej i filmowy portret z apelem o dom. Pomyślałam, że będziemy nadawać minutę o Kajtku w TVP Kraków między programami, aż do skutku, w końcu ktoś go przygarnie.
Trzeba tylko z informacją o tym fantastycznym psie dotrzeć do właściwego człowieka. Podałam numer telefonu służbowej komórki, żeby niezależnie od pory emisji osoby zainteresowane Kajtkiem mogły się ze mną kontaktować. Ale życie pisze zaskakujące scenariusze. W dniu kiedy oddałam materiał do emisji, ukradli mi torebkę, w środku oczywiście była służbowa komórka. Żeby zrobić duplikat karty telefonicznej, musiałam czekać na wyrobienie skradzionego dowodu osobistego.
Dla Kajtka to oznaczało kolejne stracone trzy tygodnie. W końcu ruszyły emisje telewizyjnych spotów Kajtka. Zadzwonił telefon. - Nazywam się Janusz Piątkowski, mieszkam w Nowym Sączu, jestem lekarzem weterynarii i prezesem Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Nowym Sączu. Jeśli Kajtek może mieszkać w bloku, to chętnie go przygarnę. Kilka dni później Kajtek pojechał do Nowego Sącza.
Nowe życie
Janusz Piątkowski czeka na mnie pod blokiem sam. Drzwi mieszkania otwiera żona, w progu Kajtek. Pysk roześmiany od ucha do ucha, wymachuje ogonem radosne "dzień dobry!". Szczeka raz na vivat i prowadzi do swojego królestwa, przynosi zabawki.
Siadamy, Kajtek przy swoim panu, wpatrzony w niego jak w obrazek, nadstawia łeb do głaskania, prowokuje do zabawy. Gdy jesteśmy zbyt pochłonięci rozmową, delikatnie trąca pyskiem rękę opiekuna. Oczy Kajtka mówią - zobacz ciągle tu jestem, kiedy mnie drapiesz za uchem jestem najszczęśliwszym psem na całej kuli ziemskiej!!!
Przyjechałem po niego sam - wspomina Janusz Piątkowski. - Nie wiedziałem, jak będzie zachowywał się w czasie jazdy. W hotelu musieli go wziąć na ręce i wtaszczyć do samochodu. Do dzisiaj wpada w panikę gdy musi wsiąść do auta. Kajtek siedział z tylu, położył mi pysk na ramieniu, w połowie trasy położył się, ale nie spał, cały czas na mnie patrzył. Początki były trudne.
Pierwszej nocy nie zmrużył oka, a my razem z nim. Chodził po mieszkaniu, popiskiwał. Spacer to była katastrofa, miotał się na smyczy, a jest dużym, silnym psem. Na szczęście jest bardzo pojętny, z każdym dniem jest coraz lepiej. Ja też uczę się Kajtka. Uczę się, że mam psa, który mnie nie odstępuje na krok - śmieje się Janusz Piątkowski.
- Siedzę przy komputerze on leży obok biurka, idę do łazienki Kajtek stoi pod drzwiami i cierpliwie czeka aż wyjdę, śpi oczywiście obok mojego łóżka. Kiedy wychodzę, grzecznie kładzie się na swoim posłaniu i czeka.
Koty ignoruje, mogą plątać mu się między łapami. W domu zachowuje czystość, nie szczeka, to nie jest pies łańcuchowy. Historię Kajtka przeczytałem w "Krakowskiej", wtedy żył jeszcze nasz poprzedni pies, miał 17 lat i był ciężko chory. Po jego śmierci, powiedzieliśmy sobie z żoną nigdy więcej, ale dom bez psa jest zbyt pusty - dodaje.
Pomogłem krajanowi
- Kiedy zobaczyłem Kajtka w telewizji, pomyślałem - jeśli zdecydujemy się na psa to musi być Kajtek - opowiada pan Janusz.
Pochodzę z Czarnego Dunajca, bądź co bądź jesteśmy krajanami, musiałem mu pomóc - śmieje się Janusz Piątkowski. - Jest nam razem dobrze.
Z lekkim sercem opuszczam gościnne progi, a Kajtkowi mówię na ucho - na taki dom warto było czekać, choćby i pół roku!
Historia Kajtka zatoczyła koło, bo w Czarnym Dunajcu - jak wszędzie - rodzą się ludzie nikczemni i piękni.
Kraków: słynne krypty w fatalnym stanie [ZDJĘCIA]
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!