Setki mieszkańców wyszły w środę na ulice Hongkongu, protestując przeciwko nowemu prawu o bezpieczeństwie państwowym, wprowadzonym przez Pekin.
Policja ruszyła na tłum z pałami, użyto armatki wodnej i gazu pieprzowego. Około 30 osób zostało aresztowanych.
W środę przypada 23. rocznica przekazania byłej perły brytyjskiej kolonii pod zarząd komunistycznych Chin. Przez pół wieku Hongkong miał - zgodnie z porozumieniem - zachować swoje przywileje. Nowe prawo, ogłoszone we wtorek, te wolności łamie.
Coroczny marsz sił demokratycznych w rocznice przekazania Hongkongu pod zarząd Chin został po raz pierwszy zakazany przez władze.
Wcześniej Carrie Lam, propekińska szefowa administracji Hongkongu, powiedziała, że nowe prawo „przywróci stabilność” po protestach w 2019. „Nowe prawo jest uważane za najważniejsze w rozwoju stosunków między rządem centralnym a Hongkongiem od 1997 roku.
Wprowadzone przepisy potępiło wiele krajów, w tym Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, a także działacze i grupy działające na rzecz praw człowieka.
Sekretarz stanu USA Mike Pompeo powiedział: „Chiny obiecały mieszkańcom Hongkongu 50 lat wolności i dały im tylko 23 lata”.
Na to odpowiedział mu Zhang Xiaming z biura Rady Stanu w Hongkongu i Makau: „My, Chińczycy, nie boimy się. Dawno minęły czasy, kiedy musieliśmy brać wskazówki od innych”.
Niektórzy działacze na rzecz demokracji w Hongkongu zapowiedzieli, że nie zastosują się do zakazów i będą protestować do końca dnia. - Maszerujemy co roku... i będziemy dalej maszerować - powiedział Reuterowi weteran protestów Leung Kwok-hung.
Władze chińskie postawiły w Hongkongu około cztery tysiące policjantów. To na wypadek, gdyby doszło do rozlania się protestów.
