Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak Przemek został strażakiem

Lech Klimek
W 2010 roku jego dom był zalany po okna, a on rzucił worki z piaskiem pod płotem i pojechał tam, gdzie był bardziej potrzebny. Po pięciu latach mówi, że dzisiaj zachowałby się tak samo.

Skłamałbym gdybym powiedział, że zawsze chciałem być strażakiem - mówi Przemysław Wszołek prezes Ochotniczej Straży Pożarnej w Moszczenicy. Prezesem OSP Wszołek został po wyborach w 2011 roku, zgłosili go i wybrali równie młodzi jak on strażacy ochotnicy z Moszczenicy. Był wtedy i nadal jest jednym z najmłodszych, jeśli nie najmłodszym prezesem OSP w regionie. W dniu wyborów miał pięcioletni staż w straży i niespełna 24 lata.

- Miałem jakieś rodzinne tradycje. Mój dziadek i tato byli strażakami w OSP w Turzy. Dziadek wspominał, że specjalnie obok domu wykopali staw, żeby mieć wodę do gaszenia pożarów w okolicy. Ale to jakoś na mnie nie wpływało - opowiada Wszołek. - No tak, w czasach gimnazjalnych zdarzało się stać przy grobie w strażackim mundurze, ale zawsze pożyczonym i za dużym - dodaje. - Ale to wszystko - kończy z uśmiechem.

Po zdaniu matury Przemek poszedł na studia w Krakowie, studiował administrację publiczną i w czasie studiów w trakcie spotkań z kolegami z Moszczenicy wpadli na pomysł, że dobrze by było wstąpić do OSP. We wsi, gdzie nie było w tamtym czasie żadnego miejsca na normalne spotkanie, mieliby dobrą miejscówkę.

- Tak właśnie wtedy kombinowaliśmy, OSP miało fajny lokal, gdzie można było w spokoju usiąść, pogadać. - Z uśmiechem relacjonuje Wszołek. - To był rok 2006 i wstąpienie tej naszej grupy znajomych z czasów szkolnych miało wymiar raczej czysto towarzyski - dodaje. - Muszę szczerze przyznać, że przynajmniej ja nie planowałem wtedy, na samym początku silnego zaangażowania się w działania OSP - kończy.

Los zrządził jednak inaczej. Straż w Moszczenicy czekała rewolucja. Rozpoczęły się szkolenia dla strażaków ochotników w ramach przygotowań do Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego. Na potrzeby tego działającego od 1995 roku systemu właśnie w 2009 rozpoczęto intensywne szkolenia strażaków ochotników.

- To były pierwsze od 1997 roku szkolenia, w których uczestniczyli strażacy z Moszczenicy - relacjonuje Wszołek. - Pomyśleliśmy, że skoro już jesteśmy strażakami to, co na szkodzi przejść jakieś szkolenie. Tak naprawdę żaden z nas nie wiedział do końca co nas czeka - kontynuuje. - Byliśmy młodzi, ambitni i ufni w możliwości naszych organizmów - dodaje. Szkolenia z 2009 roku odbywały się głównie w gorlickiej strażnicy Państwowej Straży Pożarnej. Na początku sama teoria, którą młodzi ludzie łatwo sobie przyswajali, potem doszła praktyka.

- Nikt nie stosował wobec nas taryfy ulgowej, instruktorzy wychodzili z założenia, że musimy wykazać się sprawnością zawodowców i opanować to wszystko, co oni wynieśli ze szkół pożarnictwa - opowiada Przemysław. ­- Zajęcia odbywały się w soboty i niedziele, więc jakoś łączyłem je ze studiami.

Muszę przyznać, że miałem chwile zwątpienia, zresztą chyba nie ja jeden - relacjonuje. - My przecież byliśmy cywilami. Z potem wylewanym na ćwiczeniach wychodził z nas niezbyt sportowy tryb życia, Niektórym przeszkadzała nadwaga - mówi Przemysław z uśmiechem. - Ale tu zagrała ambicja przypisana młodości, zaciskaliśmy zęby i ćwiczyli - dodaje.

Zajęcia były różnorodne, zarówno z praktyki strażackiej, choćby ratownictwo drogowe, ćwiczone na złomowisku czy też ciężkie zajęcia w lesie z wykorzystaniem pił łańcuchowych. Duże wrażenie na wszystkich zrobił wyjazd do Krakowa i zajęcia w komorze dymowej.

Te szkolenia zmieniły diametralnie podejście Przemka i jego kolegów do pracy strażaka ochotnika. Po ich ukończeniu poczuli się na swoim miejscu. Zostali przeszkoleni i włączeni w Krajowy System Ratowniczo-Gaśniczy, zaczęli częściej być wzywani do akcji ratowniczych i gaśniczych. Gdy dostali nowy profesjonalny sprzęt, to oczy świeciły im się z radości.

Los bywa nieprzewidywalny, nadszedł rok 2010 i wielka powódź, która spadła na Moszczenicę popołudniem w Boże Ciało. - To był nasz prawdziwy chrzest bojowy, do tego na własnym terenie ­- opowiada Wszołek. - Mieliśmy się, jak nakazywała tradycja, popołudniem spotkać się w remizie, posiedzieć pogadać, spędzić miło czas - stwierdza.

- Wszystko zmieniło wycie syren, woda zalewała wieś, podmywała drogi, a my walczyliśmy z żywiołem - kontynuuje. - Te kilka dni w 2010 roku sprawiły, że wszyscy uwierzyliśmy tak naprawdę w sens tego, co robimy - dodaje. - Jak teraz to wspominam, to myślę, że gdyby ta powódź wydarzyła się rok wcześniej pewnie siedziałbym w domu i skupiał się na ratowaniu go - relacjonuje. - Mój dom był zalany po okna, a ja po szkoleniu zrobiłem chyba to, co należało, zrzuciłem pod płotem worki z piaskiem i pojechałem tam, gdzie byłem bardziej potrzebny - kończy.

To jak działali i jak zachowywali się strażacy w Moszczenicy w czasie powodzi zbudowało tej młodej ekipie prestiż i szacunek u lokalnej społeczności. Ludzie zobaczyli, że w sytuacji zagrożenia mogą na nich liczyć, że dobrze wyszkoleni i sprawni przedkładają dobro ogółu nad własny interes. Koledzy Przemka, z którymi przechodził szkolenie na co dzień byli w gotowości do akcji, on studiował w Krakowie, dla straży poświęcał czas w wakacje, ferie, weekendy.

Rok po powodzi zaproponowali mu, by wystartował w wyborach na prezesa OSP w rodzinnej wsi. Początkowo się wahał, kończył studia, przygotowywał się do obrony pracy magisterskiej i, jak mówi, planował karierę w Krakowie. Zgodził się kandydować, gdy uświadomił sobie, że to koledzy obdarzają go wielkim zaufaniem i nie może ich zawieść.

- Był jeszcze jeden powód - mówi Przemek, a uśmiech rozjaśnia mu twarz. - Ma na imię Sylwia i to był argument z tych ostatecznych, wróciłem do Moszczenicy. - I tuż po objęciu funkcji prezesa musiałem się wykazać sprawnością w zarządzaniu, stanęliśmy przed koniecznością zakupu samochodu - kontynuuje. - W garażu w Moszczenicy stała wielka stara Tatra, piękne auto, ale nie nadające się do sprawnych akcji, jej maksymalna prędkość to było 50 kilometrów na godzinę, więc bardzo częste były przypadki, że dojeżdżaliśmy do pożaru wtedy, gdy inni po ugaszeniu ognia już wracali do domu - dodaje z uśmiechem.

Przemysław Wszołek zabrał się intensywnie za zbieranie funduszy, w szybkim czasie zgromadził potrzebną kwotę, jak mówi, odwiedził wszystkich przedsiębiorców w okolicy i nikt nie odmówił wsparcia, swoje dołożyła też gmina i mieszkańcy wsi, mający jeszcze w pamięci poświęcenie druhów w czasie powodzi.

- Pojechałem po ten samochód z wójtem, znaleźliśmy taki w sam raz dla nas, Iveco - relacjonuje Wszołek. - Wójt trochę niepewnie zapytał mnie, czy mam na tyle pieniędzy? A ja z uśmiechem wyciągnąłem całą konieczną kwotę - z dumą dodaje Przemek. Nowy samochód był kolejnym skokiem jakościowym, choć w tym przypadku należało by stwierdzić, że szybkościowym. Diametralnie zmieniły się możliwości strażaków z Moszczenicy. Byli szybsi i sprawniejsi, to przełożyło się na większą liczbę wezwań. Tatra nie została oddana na złom, odjechała do izby pamiątek pożarnictwa w Kielcach.

Młody prezes OSP w Moszczenicy bardzo zaktywizował to środowisko. Z jego inicjatywy powstał pierwszy w gminie Moszczenica klub Honorowych Dawców Krwi. Młodzi ludzie angażują się społecznie, w ubiegłym roku zbierali żywność dla powodzian z Kasiny. Powstała też Młodzieżowa Drużyna Pożarnicza. - Ta drużyna to moje oczko w głowie, bo to mój autorski pomysł - mówi Przemysław. - Myślę, że udało nam się ją powołać, bo rodzice dzieciaków zobaczyli, że ich pociechy będą z nami bezpieczne - dodaje. - To chyba też dowód na to, że OSP w Moszczenicy zmieniło się bardzo nas lepsze.

W ekipie strażaków pojawiły się też panie, z roku na rok jest ich coraz więcej. Niedługo pierwsza z nich, Lidka, przejdzie specjalistyczne szkolenie i będzie mogła uczestniczyć w akcjach. Narzeczona Przemka Sylwia, która przysłuchuje się naszej rozmowie z uśmiechem, oświadcza, że ona została członkinią OSP, by... pilnować Przemka. - On ciągle był w remizie, więc pomyślałam, że jak się zapiszę to będziemy częściej razem - mówi rozbawiona.

- Gdy zapisywałem się do OSP, to było w Moszczenicy 9 strażaków, którzy mogli brać udział w akcjach, teraz jest nas 24 - relacjonuje. - Niedawno kupiliśmy kolejny samochód, ciągle się szkolimy i rozwijamy. A przecież my wszyscy normalnie pracujemy - dodaje. - Ja w Rzepienniku Strzyżewskim i nieraz zdarza się, że jadę do Moszczenicy z pracy, mam precyzyjnie wyliczony czas, potrzebuję na dojazd do remizy osiem minut - dodaje.

- Mogę chyba tak na koniec, bez fałszywej skromności powiedzieć, że już w tej chwili odcisnąłem trwały ślad w 90-letniej historii naszej jednostki - podkreśla Przemysław Wszołek. - A nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa­ - dodaje tajemniczo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska