Jej celem jest uniemożliwienie cudzoziemcom kupowania ziemi rolnej w Polsce. Taką ustawę stworzył poprzedni rząd, a prezydent Duda ją podpisał, ale politycy PiS postanowili ją poprawić. Proponowane przez nich rozwiązania sprawią, że niewielu będzie mogło kupić ziemię, za to wielu rolników związanych zostanie z nią jak chłopi pańszczyźniani.
Od 1 maja osoba sprzedająca ziemię rolną będzie musiała szukać kupca w gminie, w której mieszka. Nabywcą będzie mógł być tylko rolnik mieszkający w gminie, w której ma gospodarstwo rolne i w której gospodaruje też sprzedający. Jeżeli taki kupiec się nie znajdzie, to ziemię przejmie Agencja Nieruchomości Rolnych (ANR), dyktując cenę. Dotyczyć ma to wszystkich gruntów, bez względu na wielkość. Uniemożliwi to osiedlanie się na wsi mieszkańcom miast, a rolnikom sprzedaż małych areałów mieszczuchom. Kupić je będzie mogła ANR, ale nie da tyle, ile zapłaciłaby osoba marząca o życiu na wsi. Z kolei ci, którzy posiadają domek z kawałkiem łąki, dzieciom go nie przekażą bo ustawa zabroni. Nieruchomość przejmie ANR.
Ale będzie wyjście z tej sytuacji. Minister rolnictwa uzyska prawo do odstępowania od zasad narzuconych przez ustawę. Będzie mógł zezwolić na darowanie dzieciom wiejskiego siedliska, jak i na sprzedaż ziemi wskazanym osobom. Zapewne żaden z ministrów rządu PiS nie będzie miał tylu przyjaciół, co szef rolnictwa. W końcu - kto nie marzy o domku w cichej okolicy z dużą łąką pod lasem, za małe pieniądze.
Ustawa ma także wstrzymać na 5 lat sprzedaż ziemi należącej do państwa. Takie ograniczenie podaży i popytu spowoduje spadek cen, co zaboli rolników, którzy wzięli kredyty lub zamierzają to zrobić. Pierw-si poczują się jak frankowicze,bo banki zażądają dodatkowego zabezpieczenia. Drugim niska wycena majątku może uniemożliwić uzyskanie pożyczki.
To złagodzona opcja ustawy. W pierwotnej wersji właściciele gospodarstw mogli je przekazać dziecku tylko jeśli było rolnikiem. Jeżeli mieszkało, pracowało w mieście - to nieruchomość przejmowała ANR. Rząd się z tego wycofał. Ale kto zagwarantuje, że w Sejmie zapis ten nie powróci? Nowe przepisy przywracają też zapomniane określenia, jak obszarnik, kułak. Nikt nie będzie mógł posiadać ani uprawiać więcej niż 300 ha. Kto ma więcej - straci, bo całego gospodarstwa następcom nie przekaże.
Obrona polskiej ziemi była jednym z wyborczych haseł PiS. Trzeba przyznać politykom tej partii, że słowa dotrzymują. Robią wszystko, by mogli żyć z niej tylko wybrańcy.