Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kajakiem przemierza świat

Marek Podraza
Marek Podraza
Jacek Żerański z Sękowej odkrywał dziewicze wyspy na Morzu Andamańskim. Zmagał się też z zadziornymi małpami, potężnymi falami, palącym słońcem, ale również ze... swoimi słabościami.

Zbliża się wieczór, przed nimi tajemnicza wyspa. Widzą wąski przesmyk, a za nim lagunę z piaszczystą, niedużą plażą. Wpływają, robią rekonesans. - Szybka decyzja - zostajemy tutaj na noc - opowiada Jacek Żerański z Sękowej, który wrócił kilka dni temu z kajakowej wyprawy po Morzu Andamańskim, u wybrzeży Tajlandii.

Wraz z dwójką przyjaciół Basią i Piotrem Orzeszynami obóz rozbijają pod pionowymi ścianami porośniętymi dżunglą.Będą spać u wylotu jaskini pod wysokim drzewem na Kudu Island. To jeden z pięciu noclegów, które spędzili pod gołym niebem.

- Przeciągamy kajak, karimaty i padamy ze zmęczenia. Z dżungli wychodzi małpa. Od razu widzę, że z mordy źle jej patrzy. Próbuję fotografować - ucieka. Kładziemy się. Na karimatę spada gałązka epifitu, potem druga, trzecia - opowiada dalej nasz podróżnik.

Wszyscy patrzą w górę, a tam małpa odrywa gałąź po gałęzi i celuje w nowych gości. - Ignorujemy to. Gałązek jest coraz więcej, nagle między karimaty spada gruby konar. Zrywamy się. Łapię za kamień, ale niestety małpy są za wysoko - dodaje z uśmiechem Jacek Żerański.

Takie i inne przygody towarzyszyły Jackowi Żerańskiemu i jego dwójce przyjaciół podczas kajakowej dwudziestodniowej wyprawy na Morze Andamańskie, która wyruszyła z Sękowej.

Pasją do kajaków zaraził się jeszcze na studiach

Nasz podróżnik pasją do kajaków zaraził się w Krakowie. - W Sękowej chodziłem do przedszkola i szkoły podstawowej. Następnie po czteroletnich zmaganiach udało mi się ukończyć Kromera. Potem były studia na wydziale Mechanicznym Politechniki Krakowskiej i w tym właśnie czasie zostałem członkiem niezwykle prężnego Akademickiego Klubu Turystyki Kajakowej „Bystrze” - ujawnia tajniki swojej miłości do kajaków.

Jego koledzy ze studiów już wtedy dokonywali światowych wyczynów w kajakarstwie. - Przepłynęli jako pierwsi najgłębszy kanion świata- Rio Colca w Peru. Potem jako pierwsi na świecie spłynęli kajakami od źródeł do ujścia Amazonki,. To było i dalej jest dla mnie inspiracją i dowodem, że nie ma rzeczy niemożliwych - opowiada, o swoich kajakowych początkach.

Pomysł na ostatnią wyprawę do Tajlandii zrodził się dosyć dawno. W szafie pana Jacka czekał zestaw rzeczy koniecznych do wyjazdu. - Z powodu chronicznego braku gotówki dobrą metodą okazało się oczekiwanie na obniżkę cen biletów lotniczych. I ta chwila nadeszła pod koniec lutego. Z Polski zabraliśmy niezbędne minimum, karimaty i lekkie bawełniane śpiwory zszyte z prześcieradeł, wędkę i sprzęt biwakowy - mówi dalej.

Wyruszyli autobusem z Sękowej przez Rzeszów do Warszawy, dalej samolotem przez Kijów do Bangkoku i jeszcze raz autobusem ponad 1000 km na południe do Krabi.

Tajlandia powitała ich 38 stopniami Celsjusza

- To jeszcze nie koniec. Dalej płynęliśmy tajską łodzią long tail boat do Ton Sai, mekki różnej maści obieżyświatów, wspinaczy i włóczęgów. Tajlandia przywitała nas gorąco. Dosłownie. Było 38 stopni Celsjusza - dodaje.

W Ton Sai po twardych targach wypożyczyli kajak trzyosobowy. Tanio, bo za 60 zł na dzień i wyruszyli w nieznane, poznawać tajemnicze wyspy. - Morze Andamańskie jest tam fantastyczne, usiane setkami wapiennych wysp o pionowych ścianach, porośniętych tropikalną dżunglą. Uroku dodają zwisające zewsząd stalaktyty i mnóstwo jaskiń - mówi, pokazując zdjęcia tych pięknych krajobrazów.

Do niektórych lagun można wpłynąć kajakiem, pokonując podziemny tunel jaskinię, a do jeszcze innych wejść może tylko wytrawny speleolog, wyposażony w sprzęt do nurkowania. - Są to enklawy odcięte od świata zewnętrznego. Wśród niezwykłej roślinności występują tam - nietoperze, małpy, z którymi mieliśmy trochę problemów, ptactwo oraz gady - dodaje.

Podczas wyprawy ich posiłki były skromne. Jedli głównie kanapki z konserwą mięsną, czy dżemem popijając czystą wodą, którą musieli zabierać na kajak. - Kontakt ze światem mieliśmy minimalny. Uczynny właściciel wypożyczalni kajaków Bao, chcąc nas podtrzymać na duchu, jako pierwszych kajakarzy wypływających na tak długo, dał nam swój numer komórki z zapewnieniem, że w razie wywrotki lub zabłądzenia przypłynie po nas. Miłe to było, ale do skorzystania z pomocy potrzebny byłby jeszcze zasięg telefonii oraz rozeznanie, gdzie jesteśmy, a to już nie było tak oczywiste - śmieje się podróżnik.

Obóz rozbijali zwykle na piaszczystych plażach, na skraju dżungli. Spali na karimatach teoretycznie w bawełnianych śpiworach, a praktycznie bez, bo cała trójka rezygnowała z nich z powodu gorąca. Noc podczas której, zmagali się z małpą, była jedną z najbardziej emocjonujących. Podróżnikom przyszło się jeszcze zmagać z wodą.

Ich miejsce do spania zabrał przypływ

Było ciemno i coś wisiało w powietrzu. Z jaskini obok naszych głów dochodziły szelesty. Morze z groźnymi pomrukami wdzierało się do jaskiń wyspy. O spaniu nie było mowy, a o 22 musieliśmy już uciekać. Zwijaliśmy karimaty, śpiwory i na kajak. Jeszcze na naszych oczach woda zalała miejsce, gdzie spaliśmy. Było dramatycznie. Z tyłu niedostępne skały. Zostaliśmy odcięci na malutkim skrawku plaży - opowiada.

Na szczęście, wkrótce woda opadła. Podróżnicy próbowali zasnąć, ale do zatoki wpłynęła łódź rybacka z mocnymi latarniami. - Rybacy stali w milczeniu jak skamieniali, zdumieni skąd tu ludzie? Po pół godziny odpłynęli. Zmęczeni emocjami zasnęliśmy. Nagle zerwałem się na równe nogi. Po moich plecach coś maszerowało. Strąciłem intruza. W świetle latarki zobaczyłem wijącego się na piasku potężnego krocionoga. To jadowita skolopendra olbrzymia. Miała ze 35 cm długości. Dostała wiosłem, a mimo to, zamiast uciekać podbiegła do karimaty i zaczęła ją gryźć - opowiada.

Takich przygód podróżnicy mieli mnóstwo. Temperatura około 40 stopni w cieniu towarzyszyła im przez cały czas. Podczas morskiej części wyprawy nasza trójka zobaczyła i spenetrowała wyspy Ko Hong, Ko Pak Bia, Kudu Island, i wiele innych - bezimiennych.

- Zwiedziliśmy płytką zatokę Thalane z jej wspaniałymi kanionami i jaskiniami - Crocodile Cave i Lagoon. Zapuściliśmy się w labirynt lasów mangrowych, doświadczyliśmy odpływu morza z zatoki Thalane, kiedy to nagle zniknęła połowa wody, a pojawiły się piaszczyste łachy i mielizny. Groziło nam utknięcie na wiele godzin - opowiada pan Jacek.

Po zakończeniu pływania odbyła się rowerowa i piesza część wyprawy.

- Zwiedzaliśmy świątynie w jaskiniach i dotarliśmy do wodospadów w górach. Wędrowaliśmy przez dżunglę. Żywiliśmy się w przydrożnych, przewożonych kuchniach. Pyszne danie z owocami morza można tam zjeść za 40-50 baht. To około 3,60-4,50 zł. Były też wizyty w spektakularnych miejscach jak pałac królewski w Bangkoku, świątynia Wat Po, świątynia złotego Buddy z posągiem o wadze 5,5 tony z czystego złota o wartości 140 milionów dolarów. Widzieliśmy słynny most na rzece Kwai, ale nocy pod rozgwieżdżonym niebem nic nie przebije - dodaje na koniec.

Do kraju wrócili z przygodami, ale szczęśliwi. Samolot ukraińskich linii lotniczych z Bankoku do Kijowa wydawał co prawda nietypowe odgłosy i był opóźniony. Nie odstrasza to jednak podróżnika, który już myśli o rowerowej wyprawie do Gruzji, a kajakiem planuje popływać w Ameryce Południowej.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska