Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rowerem z Wenecji do Sękowej [INTERAKTYWNA MAPA]

Marek Podraza
Jacek Żerański lubi biegać na nartach, pływać kajakiem, jeździć rowerem, biegać po górkach i brać udział w nietypowych podróżach. Ostatnio przyjechał... rowerem z Wenecji do Sękowej

Jacek Żerański z Sękowej planował z kolegami w czerwcu pojechać na wyprawę rowerową do Gruzji , niestety przespali ofertę tanich biletów lotniczych i z planów nic w zasadzie nie wyszło, ale nie tak całkiem do końca.

- Z całego czerwca został tydzień więc, co robić? Zobaczyłem na dworcu autobusowym autokar do Włoch, sprawdziłem w internecie, czy są jeszcze bilety do Wenecji no i szybka decyzja pakuję się i jutro jadę. Całe przygotowania do wyjazdu to zapakowanie roweru, namiotu, sakw rowerowych i trochę ubrań na zmianę w karton, kupno dwóch konserw i bochenka chleba no i w drogę. Na dworcu autobusowym kierowca widząc mój bagaż przywitał mnie ujmująco "Panie, gdzie pan jedziesz z tym dziadostwem"? mówię: "Do Wenecji". "A to nie ma mowy, widzi Pan, że się nie zmieści w bagażniku" - zaczyna swoją opowieść nasz nietypowy turysta.

Jakoś się udało i rano obudził się już w Wenecji i od razu po wyjściu z autokaru pojawiła się policja. - "Co pan ma w tym kartonie?". Nie znam włoskiego, więc pokazałem. A bicykleta. Brawo! I od tej pory zaczęło się tylko sympatycznie. Gdzie pan jedzie? Którędy ? Proszę poczekać, to przywieziemy swoje rowery i jedziemy z panem - opowiada dalej pan Jacek.

Przed nim było do pokonania 1100 km. Tak wynikało z internetu. Miał siedem dni więc wychodziło, że dziennie musi przejechać 157 km. Wybrał trasę przez Słowenię, Chorwację, Węgry i Słowację, i ruszył w drogę.

- Pierwszego dnia trasa prowadziła przez Nizinę Padańską - teren równinny, rolniczy z widokami na laguny weneckie. Mocne słońce smażyło moje nieopalone nogi. Po 50 km pierwsza guma, miałem tylko jedną dętkę i dwie łatki , jak się potem okazało to pierwszy z kilkunastu kapci, które złapałem po drodze, wtedy jeszcze tego mnie wiedziałem. Zdziwiłem się wkrótce widząc dwujęzyczne nazwy miejscowości tj. włoskie i słoweńskie, okazuje się, że Słoweńcy zamieszkują sporą połać Włoch. Dotarłem do przejścia granicznego Gorizia i byłem w Słowenii. Teren górzysty, Alpy Julijskie wysokości gór może nie imponują ale jechałem przecież od poziomu morza, więc jeśli góra ma 1400 m wysokości to jest to wysokość bezwzględna. Dotarłem w okolice miasteczka Ajdovscina. Nocleg w namiocie pod gwiazdami, pachnąca łąka, widoki na Alpy. Przejechałem 167 km. Jest dobrze - opowiada.

Dzień drugi to trasa przez Słowenię w strugach deszczu i po 150 km postój na campingu Dolina w okolicy Celje. - W trzecim zacząłem z zainteresowaniem wypatrywać zamku w Celje. Jest to bowiem miejsce, skąd pochodzi królowa Polski Anna - druga żona Władysława Jagiełły. Dalsza droga to ciągła wspinaczka i zjazdy aż do Drawskiego Polja, równiny nad rzeką Drawą, potem granica chorwacka i znowu ulewa. W Cakovec na Chorwacji kryzys. Znowu guma, tym razem w deszczu. Nie mam dętki zapasowej, dziury zakleić w deszczu w żaden sposób się nie da, więc męczę się, z nerwów łamię pompkę, namiotu w mieście nie rozbiję, hotele nie wiadomo gdzie, załamanie. Po paru godzinach jakoś udało się naprawić, dowlokłem się aż na Węgry do Letenye na camping na liczniku mam już 490 km - mówi z uśmiechem nasz podróżnik.

Czwarty dzień poświęcił na Węgry. Przejazd był fajny, gdyby nie zakazy jazdy dla rowerów na głównych drogach. - Na mojej trasie były dwie możliwości -autostrada albo stara droga. Na obydwu zakaz jazdy rowerem. Zaryzykowałem, przejechałem aż do Balatonu na zakazie, a potem ścieżkami rowerowymi wzdłuż Balatonu do Siofok, tu rezygnując z przejazdu przez Budapeszt i aby uniknąć zakazów skierowałem się na wschód na Wielką Nizinę Węgierską. Wymuszony nocleg w Lajoskomarom. Na liczniku miałem już 660 km - mówi.
Dzień piąty to dalej Nizina Węgierska i na liczniku 836 km. Dzień szósty to dalsza podróż przez równiny w deszczu i miejscowość Aggtelek ze stanem 1023 km na liczniku.

- Dzień siódmy. Wjechałem na Słowację do Rożnawy i tu dopiero zaczęły się góry. Najgorszy był podjazd na górę zwaną Pipitka 10 km w dwie godziny po dziurawej drodze, potem w dół i górę na zmianę przez Preszow, Bardejov. Wiedziałem że zbiera się komitet powitalny na granicy w Koniecznej w osobach Bogusia Niedzieli, Zdzicha Musiała i Stefana Maryńczaka, ale nie byłem w stanie przyśpieszyć. Przed północą, a zatem zgodnie z planem, udało się zameldować w domu - mówi na koniec pan Jacek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska