- Wczoraj PKW powiedziała, że wybory nie mogą się odbyć, stwierdziła oczywisty fakt, stwierdziła to, o czym mówimy od wielu tygodni. Niestety, na oczach opinii publicznej od dłuższego czasu mieliśmy do czynie z oszustwem i mistyfikacją. Pan wicepremier Sasin, osoba która zapewniała Polaków, że wybory da się przeprowadzić, naraziła Skarb Państwa na olbrzymie straty, naraziła na kompromitację państwo polskie - przekonywał przewodniczący PO Borys Budka.
- Składamy wniosek o odwołanie pana Jacka Sasina, ministra aktywów państwowych, z tej funkcji. Dajemy jednocześnie szansę premierowi Morawieckiemu, by wyszedł z tej sprawy z twarzą i by zdymisjonował Sasina zanim dojdzie do skutku ta debata (nad wotum nieufności w Sejmie - red.). Przypominam, że minister Sasin od samego początku mówił, że poda się do dymisji, jeśli te wybory nie dojdą do skutku. Dzisiaj jest czas na polityczną odpowiedzialność, o dalszych będziemy mówić po rozpatrzeniu tego wniosku - zapowiedział Budka.
Na reakcję Sasina nie trzeba było długo czekać. "Zarzuty wobec mnie i rządu prezentowane przez pana Budkę w sprawie wyborów prezydenckich są całkowicie niezgodne ze stanem rzeczywistym. A jeszcze parę dni temu sami chcieli przełożyć wybory..." - napisał na Twitterze.
Jacek Sasin, który jako minister aktywów państwowych nadzoruje m.in. Pocztę Polskę, zapewniał przez wiele tygodni, że w maju uda się zorganizować wybory prezydenckie w formie korespondencyjnej.
Zapowiedział, że jeśli wybory nie dojdą do skutki, poda się do dymisji.
Na początku kwietnia, dopytywany w TVN24 o to, czy byłby gotów podać się do dymisji w wypadku niepowodzenia organizacji przeprowadzenia głosowania, Sasin odpowiedział: - Mogę się podać. Jeśli to dzisiaj komuś jest potrzebne, to mogę to zadeklarować, ale do takiej sytuacji po prostu nie dojdzie.
