
Im namiętniej prawicowi wójtowie w asyście proboszczów perorują o konieczności przywrócenia „tradycyjnego modelu rodziny” (z pracującym „mężczyzną-głową rodziny” i kobietą „rodzącą i wychowującą dzieci oraz dbającą o dom”), tym szybciej młode Polki pakują walizki i wybywają do miast, gdzie taka narracja jest słabsza lub nie istnieje.

Na wsi w Małopolsce na 100 mężczyzn przypada 101 kobiet, ale równowaga jest tu tylko pozorna. W najmłodszych rocznikach przeważają chłopcy (bo też tradycyjnie rodzi ich się nieco więcej niż dziewczynek), a w grupie nastolatków ich przewaga na wsi zaczyna rosnąć, by osiągnąć apogeum w grupie wiekowej między 18 a 35 lat. W wielu wioskach na wschodzie Małopolski na 100 mężczyzn w tym wieku przypada zaledwie 50-60 rówieśniczek, bo reszta - przeważnie najambitniejszych - dziewcząt wyjechała. W efekcie… rolnik szuka żony.

W grupach wiekowych powyżej 50 lat kobiety dominują z tej brutalnej przyczyny, że panowie znacznie częściej ulegają wypadkom i chorują na ciężkie choroby - będące skutkiem nie tylko bardziej wyniszczającej pracy, ale też palenia, picia alkoholu i ogólnego niedbania o siebie: te negatywne zjawiska obserwuje się na wsi u panów trzy razy częściej niż u pań.

Można najogólniej rzec, że Małopolanki, które opuszczają rodzinne miejscowości i migrują do metropolii, generalnie pracują (w grupie wiekowej 45–54 lata – aktywne zawodowo stanowią aż 85 proc.!) , natomiast te, które zostają na wsi, generalnie nie pracują (aktywne zawodowo stanowią znacznie mniej niż połowę ogółu mieszkanek).