Twórcą trwającej od początku lutego wystawy jest kontrowersyjny śląski artysta Łukasz Surowiec. Na górze "Bunkra" umieścił przedmioty związane z bezdomnością - wózki złomiarzy, kontener, w jakim ludzie o tym statusie często mieszkają itd. W podziemiu galerii artysta zorganizował z kolei pomieszczenie dla bezdomnych nazwane "Poczekalnią". Zaproponował ludziom bez zameldowania, aby przez ponad miesiąc mieszkali w podziemiach "Bunkra" - żeby tam poczekali na wiosnę, zmianę, aby w ich głowach zrodziły się nowe idee.
Ale bezdomni, zgodnie z projektem, zamieszkują to pomieszczenie na swoich zasadach, a pracownicy "Bunkra" mają ingerować tylko i wyłącznie jeśli nowi lokatorzy byliby agresywni. Picia alkoholu, palenia, czy nawet załatwiania fizjologicznych potrzeb w podziemiach galerii nikt im już nie zabrania. A bezdomni chętnie z danej im wolności korzystają.
W piątkowy wieczór w "Poczekalni" znajdowało się około dwudziestu bezdomnych, w tym kilka kobiet. Niektórzy spali ("Ten musi wstać w środku nocy, jest cukiernikiem" - wskazywali palcem na swojego kolegę), inni pili tanie wina, albo prowadzili ożywione dyskusje, łatwo przechodzące w kłótnie. W pomieszczeniu unosił się silny, charakterystyczny odór.
Bezdomni byli dość rozmowni. Podkreślali, że dobrze się tu czują. Mają zapewniony dach na głową, nikt ich stąd nie przepędza, nie narzuca zasad zachowania, jak w noclegowniach. - Lepsze to niż jeździć całą zimę w tramwaju, jak robiłem do tej pory. A tu ktoś nas odwiedzi, mamy towarzystwo, jest ciepło i wesoło - wylicza Mariusz Frankiewicz. Nie przeszkadza im, że codziennie przychodzą tu ludzie, traktując ich jak eksponaty.
Dyrektor Bunkra Sztuki, Piotr Cypryański, nie ukrywa, że sam wahał się - i wciąż się waha - czy mury galerii są odpowiednim miejscem na tę wystawę. Po długich rozmowach z artystą i przemyśleniach zaryzykował. - Zdecydowaliśmy się zaprosić do "Poczekalni" osoby wykluczone, zbyteczne, z trudem mieszczące się w ramach kapitalistycznego systemu. Oddaliśmy im tę przestrzeń, by miała szansę stać się prototypem radykalnych działań społecznych - tłumaczy. - Proszę zaglądnąć na blog projektu. Dowiecie się, że te osoby chcą nagrać płytę, że w walentynki świetnie się bawili, a kilka dni temu oglądali z autorem wystawę. Nie sprowadzajmy "Poczekalni" do problemów sanitarnych czy higienicznych. Jestem przekonany, że dzieje się tam coś ważnego, nie tylko dla nich i nie tylko dla Bunkra - dodaje dyrektor.
Na "problemy sanitarne" wskazuje jednak pycholog społeczny prof. Zbigniew Nęcki. - Sam pomysł jest ciekawy, ale lepiej, żeby bezdomni byli "wystawiani" na godzinę, dwie. Przekaz społeczny byłby równie skuteczny, a to miejsce nie zamieniałoby się w obóz dla bezdomnych. Twórcy chcieli wyjść poza konwencje, ale zastanawiam się, czy nie przekroczyli cienkiej granicy dobrego smaku- mówi Nęcki.
Z kolei etyk Jacek Hołówka uważa, że ta ekspozycja nie ma nic wspólnego z artystyczną wizją. - Słowo "sztuka" oznacza coś sztucznego, wyreżyserowanego, odzwierciedlenie prawdziwego życia. A tu podglądamy codzienność innych ludzi. To więc akcja społeczna, happening mający na celu przykucie uwagi publicznej - uważa prof. Hołówka. Happening zresztą, jak dodaje, dość interesujący. - Można traktować to jako formę zakpienia z kultury "Big Brothera" i obnażających się przed publicznością celebrytów. Moralnych dylematów nie widzę, a społecznie to nawet ciekawe. Problem tylko w tym, że nie jest to sztuką, więc czemu jest w galerii? - pyta profesor.
Jeszcze inaczej do sprawy podchodzi prof. Stanisław Rodziński, malarz i były rektor krakowskiej ASP. - Nie widziałem tej wystawy, ale jej zamierzenia brzmią przerażająco. Rozumiem, że trzeba zauważać bezdomnych, ale raczej nie w ten sposób. Więcej będę mógł powiedzieć, jak zobaczę wystawę - zapowiada prof. Rodziński.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+