Do listopada, a może nawet do końca roku, centrum Krakowa utknie w korkach, co uderzy w mieszkańców, rzesze turystów i biznes. W środę ujawniliśmy, że odpowiedzialne za infrastrukturę publiczne instytucje najwyraźniej nie koordynują swych planów remontowych.
Mimo rozpoczętej właśnie przez krakowski Zarząd Infrastruktury Komunalnej i Transportu (ZIKiT) przebudowy ul. Basztowej, niebawem zacznie się też rozbiórka wiaduktu nad ul. Grzegórzecką. PKP zamierza wybudować tam całkiem nowy obiekt. Będzie się to wiązać z wyłączeniem ruchu tramwajowego, i to na sześć tygodni. A właśnie Grzegórzecka miała stanowić dla komunikacji miejskiej jeden z głównych objazdów na czas remontu Basztowej...
Za zamęt kolejarze winią ZIKiT, który miał przebudować Basztową dwa lata temu. Mocno przeciągnęły się jednak prace projektowe, potem wstrzymano roboty z powodu Światowych Dni Młodzieży. Umowę z wykonawcą ZIKiT zawarł dopiero niedawno. A tymczasem kolejowa spółka PKP PLK przygotowywała się do przebudowy 20 km linii do Rudzic i zamknięcia Grzegórzeckiej.
Czy ktokolwiek uzgadniał to wszystko np. z organizacjami krakowskich przedsiębiorców, z których podatków utrzymuje się miasto, a których działalność zostanie poważnie zakłócona? Czy chociaż ktoś ich poinformował o remontowych planach?
- Poczułbym się wtedy jak w Europie - mówi z przekąsem Sebastian Chwedeczko, szef Izby Przemysłowo-Handlowej w Krakowie. Przypomina, że na Zachodzie normą jest, że inwestorzy, zanim rozkopią miasto, konsultują plany prac z organizacjami gospodarczymi.
- Chodzi o to, by prace te prowadzono w sposób jak najmniej uciążliwy dla mieszkańców i przedsiębiorców oraz by ci ostatni mogli tak przeorganizować swój biznes, aby ograniczyć straty. W Polsce nikt się jednak tym nie przejmuje! - ubolewa szef IPH.
- W życiu nikt z nami nie konsultował przebudowy czy remontów dróg. Nawet przy tych ulicach, gdzie działa kilkaset sklepów i firm usługowych, o planowanych pracach dowiadywaliśmy się ostatni - od zaprzyjaźnionych radnych. To, że remont może doprowadzić jakiegoś przedsiębiorcę do upadku, nikogo nie interesuje - mówi Wiesław Jopek z Kongregacji.
Zdaniem Janusza Strzebońskiego, wiceprezesa Małopolskiego Porozumienia Organizacji Gospodarczych, które jednoczy kilkadziesiąt tysięcy firm, głównie drobnych - uzgodnienia przebiegu i uciążliwości robót z mieszkańcami i przedsiębiorcami winny być normą. - W USA, gdzie od lat także prowadzę firmę, coś takiego jak w Polsce byłoby nie do pomyślenia. Brak koordynacji robót, skutkujący paraliżem miasta i stratami firm oraz mieszkańców, znalazłby zaraz finał w sądzie. Posypałyby się gigantyczne odszkodowania - opisuje Strzeboński.
Znany i doświadczony krakowski budowlaniec mówi nam, chcąc zachować anonimowość, że prace w tak newralgicznym miejscu jak Basztowa, winny być prowadzone na okrągło, z maksymalną koncentracją sił i środków. - To jest do zrobienia w dwa miesiące. I to tak, że przez 80 proc. tego czasu przynajmniej część ulicy będzie przejezdna - twierdzi.
Jeżdżąc po Polsce nie może uwierzyć, że w XXI wieku drogowcy potrafią rozkopać siedem kilometrów ważnej trasy, by „puścić do boju jedną koparkę i trzech chłopów z łopatami”. I że większość robót realizowana jest w dni powszednie, od 7 do 15, a potem zamiera, co wydłuża czas realizacji o połowę.
- Żaden inwestor w swych kalkulacjach nie uwzględnia kosztów ponoszonych przez setki tysięcy ludzi tkwiących tygodniami w korkach ani przez przedsiębiorców. Nikt nie liczy benzyny spalonej przez milion ciężarówek w wielokilometrowych objazdach, nikogo nie obchodzi spadek dochodów lub wręcz upadek okolicznych firm - mówi Marek Piwowarczyk, szef małopolskiego BCC.
Zapytaliśmy małopolskich zarządców dróg, czy planując prace drogowe starają się minimalizować uciążliwości dla mieszkańców i przedsiębiorców.
- W przetargach na takie prace wymagamy od wykonawcy zachowania dojazdu do domów oraz umożliwienia obsługi lokali usługowych położonych przy placu budowy. W przypadku dróg tranzytowych oczekujemy ich stałej dostępności - zazwyczaj oznacza to zwężenie lub konieczność budowy dróg tymczasowych. Oczekujemy też odpowiedniego ubezpieczenia od wykonawcy - mówi Michał Pyclik z ZIKiT. Twierdzi, że inspektorzy ZIKiT starają się na miejscu ustalać z zainteresowanymi i wykonawcą sposób rozwiązania ich problemów i zazwyczaj udaje się osiągnąć kompromis.
ZIKiT zapewnia, że miasto robi wszystko, by zamieszanie związane z takimi pracami trwało jak najkrócej. - Od kilku lat stosujemy metodę polegającą na wyznaczeniu w przetargu krótkich okresów na realizację zadania. ZIKiT nie ma natomiast możliwości wymuszenia na firmie organizacji pracy. Wykonawca sam decyduje, jak dotrzyma terminu, np. pracą zmianową lub większą liczbą sprzętu i ludzi - wyjaśnia Pyclik.
Tłumaczy przy tym, że część mieszkańców oczekuje pracy 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu, ale jeśli wykonawca próbuje tak pracować, to z kolei „mieszkający bliżej wzywają policję, która z uwagi na ciszę nocną kończy takie próby”.
Pozwać drogowców?
Wytoczenie polskiemu inwestorowi (miastu) lub wykonawcy spektakularnego procesu rozważają krakowianie znający sprawność i sposób prowadzenia prac drogowych na Zachodzie.
- Nie przypominam sobie, by ktoś pozywał nas z uwagi na sposób prowadzenia remontu - mówi Michał Pyclik z krakowskiego ZIKiT.
A jednak taki precedensowy wyrok zapadł: gmina musiała wypłacić ponad 100 tys. zł odszkodowania za straty spowodowane remontem drogi. I to w… Krakowie! Więcej na ten temat napiszemy w poniedziałkowym wydaniu „Dziennika Polskiego”.
Do tematu wrócimy w poniedziałek
Follow https://twitter.com/dziennipolskiWIDEO: Magnes. Kultura Gazura - odcinek 9
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto