Pożar wybuchł w sobotę wieczorem w mieszkaniu na piętrze, zajmowanym przez ponad 60-letniego lokatora.
- W pewnym momencie poczułem zapach dymu w pokoju. Podszedłem do pieca w kuchni, bo myślałem, że w nim się coś przytkało. Otwarłem drzwiczki, ale cug był jak się patrzy - opowiada pan Jan Jamro. Dymu zbierało się w mieszkaniu jednak coraz więcej, dlatego zaniepokojony nim mężczyzna otworzył drzwi na korytarz. - Wtedy dosłownie uderzyła we mnie fala gorącego powietrza, dymu i płomieni. Nie było czasu na zastanowienie, krocząc po omacku przez korytarz, jakimś cudem dotarłem do schodów, wybiegłem na zewnątrz i zadzwoniłem po straż - mówi Jan Jamro.
Jego mieszkanie bezpośrednio sąsiaduje z tym, w którym wybuchł pożar. Dlatego, wysłani na miejsce strażacy, w pierwszej kolejności przystąpili do ewakuacji 87-letniej, sparaliżowanej mamy pana Jana, która została w pokoju. Ponieważ korytarz objęty był już pożarem, zniesiono ją przez balkon za pomocą dostawionej drabiny.
- Szczęście w nieszczęściu, że ten pożar nie wybuchł w nocy. Gdyby stało się to kilka godzin później, to pewnie najpierw zaczadzilibyśmy się we śnie, a potem spłonęli żywcem - nie ma co do tego wątpliwości Katarzyna Kawa. W kamienicy przy ulicy Spacerowej mieszkała razem z mężem i czwórką dzieci. Lokum mieli tu również jej teściowie. - Z pożaru wyszliśmy cało, ale teraz musimy pomyśleć o tym, co dalej? Powrotu do tego budynku bowiem raczej już nie ma - mówi kobieta.
Budynek, w którym wybuchł pożar, to były klasztor. W 1956 roku siostry, na nakaz władz komunistycznych, musiały jednak gmach opuścić. Został on znacjonalizowany i przekształcono go na mieszkania dla pracowników PGR-u. Siostry odzyskały dawny klasztor w latach 90. ubiegłęgo stulecia, ale wraz z nim przejęły również lokatorów.
- Urszulanki godziły się na to, abyśmy tu nadal mieszkali, nie pobierały od nas czynszu, ale też nie dokładały się do remontów. Te były na naszej głowie i my je wspólnie finansowaliśmy - wylicza Zofia Kupczyk, kolejna z lokatorek kamienicy przy Spacerowej. Staraniem mieszkańców w ostatnich latach wyremontowano m.in. dach oraz elewację. - Warunki może nie były idealne, ale żyło nam się tutaj dobrze. Kłopoty sprawiał tylko sąsiad, u którego wybuchł pożar. Nadużywał alkoholu, nie płacił rachunków za prąd, odgrażał się nam - dodaje.
Wstępne ustalenia przyczyn pożaru wskazują na zaprószenie ognia w mieszkaniu na piętrze. To spłonęło niemal doszczętnie. Poważne uszkodzenia są również na korytarzu oraz w mieszkaniu na parterze, które zostało mocno zalane wodą podczas akcji gaśniczej. W budynku odcięto dostawy prądu i wody. Straty oszacowane zostały wstępnie na ok. 150 tys. złotych. Strażacy pozwolili lokatorom zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i nakazali im opuszczenie zajmowanych mieszkań. Wiele wskazuje na to, że ci już do nich nie wrócą.
- Budynek już wcześniej był w fatalnym stanie technicznym, a ten pożar dopełnił dzieła. Jego remont nie wchodzi w grę, gdyż nie mamy takich pieniędzy. Poza tym nie opłaca się to. Taniej byłoby postawić podobny, nowy dom, niż inwestować w ten, blisko stuletni, który się spalił - mówi siostra Jadwiga Habel ze Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Unii Rzymskiej.
Pozostałości po byłym klasztorze czeka prawdopodobnie rozbiórka. - Właściciel może złożyć stosowny wniosek w starostwie i uzyskać na to pozwolenie. My nakaz rozbiórki możemy wydać jedynie w wyniku kontroli, gdyby stan budynku zagrażał bezpieczeństwu przebywających w nim osób. Ale jak na razie nikt do nas nie zwrócił się w tej sprawie - mówi Mariusz Przęczek, inspektor nadzoru budowlanego dla powiatu tarnowskiego.
Pogorzelcy mogą liczyć na zapomogi z urzędu gminy. Wójt Grzegorz Kozioł zaangażował się również w znalezienie im nowego lokum.
- Nie posiadamy wolnych mieszkań komunalnych, dlatego pośredniczymy w znalezieniu im mieszkań na wynajem. Jest szansa na to, że będą otrzymywać dopłaty do czynszu, pod warunkiem, że pozostaną mieszkańcami gminy - tłumaczy wójt Grzegorz Kozioł.
KONIECZNIE SPRAWDŹ:
FLESZ: Pierwsza pomoc przy wypadkach drogowych. To musisz wiedzieć!