Babińscy dowiedzieli się o chorobie dziecka dopiero w marcu 2013 r. Wanda miała 9 miesięcy. Tato przewijał ją i nagle, gdy na oko padło światło pod odpowiednim kątem, zobaczył dziwny, koci błysk.
Zawołał Justynę. Obracali córkę w każdą możliwą stronę. A potem zaczęli szukać informacji w internecie.
Wyszło, że to siatkówczak, rak oka występujący jedynie u dzieci do piątego roku życia, kiedy siatkówka rośnie.
- Zapisaliśmy ją do lekarza- wspomina Justyna. - Do końca miałam nadzieję, że się mylimy. Ale w środku wiedziałam już, że czeka nas ciężki czas - opowiada.
Wanda przeszła w Polsce chemioterapię, ale po niej choroba się wznowiła. Lekarze powiedzieli: trzeba usunąć oko. Rodzice nie zgodzili się. Wyjechali na niedostępną u nas, kosztowną chemioterapię do Londynu.
To był dylemat ich życia: usunąć oko dziecku, czy zbierać pieniądze na kosztowne leczenie, które i tak może nie przynieść skutku? - Miałam wątpliwości - mówi Justyna. - Ale Daniel powiedział: Jak jej to wytłumaczymy, gdy skończy 18 lat? Tak przynajmniej, nawet jeśli coś pójdzie nie tak, będziemy mogli powiedzieć, że zrobiliśmy wszystko.
Kilka miesięcy temu Wanda przeszła w Londynie trzy zabiegi, które polegają na wprowadzeniu chemii bezpośrednio do oka, przez rurkę idącą z uda. Na razie jest dobrze, ale siatkówczak może znów się uaktywnić, rodzice jeżdżą więc z nią do Londynu na kosztowne badania (po kilkanaście tysięcy zł) raz na dwa miesiące.
Wandzie, bardzo rezolutnej dziewczynce ("Tato, daj telefon. Muszę mieć dostęp do internetu, żeby coś internować" - mówi) można pomóc, wpłacając pieniądze na jej subkonto w fundacji Aby Żyć, nr: 68 2490 0005 0000 4600 7833 8924 z tytułem "darowizna - pomoc dla Wandzi Babińskiej".