Poczułem silny ból
Artur Dobrzański jest choreografem. Pracuje na zlecenie różnych instytucji kultury. W tym zawodzie trudno o etat. - Najczęściej pracuję na umowę o dzieło. Tak jest w tej branży, można to robić w ten sposób albo odmówić - mówi mężczyzna. Takie umowy nie uwzględniają ubezpieczenia. Ale pan Artur ostatnio nawet umów nie miał, miesiącami nie mógł znaleźć pracy. A co dopiero mówić, by ubezpieczyć się na własną rękę.
- Żeby jakoś temu zaradzić, zacząłem studiować, żeby się przekwalifikować, znaleźć inne źródło dochodu. Szło mi dobrze: średnia 4,9 i stypendium naukowe 580 zł miesięcznie - opowiada Dobrzański. Jednak to studia zaoczne, kosztują kilka tysięcy złotych za semestr.
Cały czas się zamartwiał, skąd brać pieniądze. - Pewnego dnia poczułem silny ból miedzy łopatkami - opowiada. Był 17 grudnia 2014 r. Razem z bólem pojawił się zimny pot, drętwienie rąk, duszności. Zadzwonił po karetkę. Już w ambulansie jego serce się zatrzymało. Po reanimacji znowu zaczęło bić.
W szpitalu leżał na oddziale intensywnej terapii, potem na rehabilitacji kardiologicznej - do 31 stycznia 2015 r. Okazało się, że po zawale ponad połowa jego serca nie pracuje. Lekarze poddali go koronarografii, założyli stent. To kosztowne zabiegi.
- Od początku mówiłem, że nie jestem ubezpieczony. Bałem się kosztów. Lekarze zapewniali mnie jednak, że istnieje procedura ubezpieczenia ze specjalnej puli prezydenta miasta, z której finansowane są przypadki nieubezpieczonych pacjentów, np. bezdomnych. Mówili, że nie muszę się martwić, że wystąpili już ze specjalnym wnioskiem. I że będę miał ubezpieczenie przez trzy miesiące od zawału - opowiada Dobrzański.
Kiedy się dopytywał o ubezpieczenie, cały czas słyszał, że będzie dobrze. - Myślałem nawet o tym, żeby wyjść na jeden dzień i zarejestrować się jako bezrobotny, by mieć ubezpieczenie. Jednak po zapewnieniach obsługi szpitala spokojnie czekałem - opowiada choreograf.
Kiedy już wyszedł ze szpitala, okazało sie, że prezydent Krakowa nie może go ubezpieczyć, bo pan Artur ma stypendium. A według przepisów jego dochód nie może przekroczyć 542 zł miesięcznie. Szpital wystąpił do Narodowego Funduszu Zdrowia, a pacjent do Samorządowego Kolegium Odwoławczego - na próżno. W końcu szpital wystawił mu fakturę na ponad 17 tys. zł. - Załamałem się - przyznaje Dobrzański. - Nie wiem, skąd wezmę takie pieniądze - dodaje.
Nie da się...
Artur Dobrzański cały czas bierze leki na serce. Nie będzie mógł już wrócić do zawodu choreografa. Wystąpił do szpitala o umorzenie długu. Placówka zgodziła się tylko na rozłożenie go na sześć rat. - Jestem im wdzięczny, pomogli mi, zwłaszcza pani psycholog, która do dziś mnie wspiera. Ale jednocześnie, gdyby mi powiedzieli prawdę, może nie byłbym w takich kłopotach - ocenia pacjent.
Dyrektorka Szpitala im. Jana Pawła II Anna Prokop-Staszecka rozkłada ręce: - Przeanalizujemy jeszcze raz ten przypadek, ale całej sumy nie możemy umorzyć - podkreśla. A lekarze? W zaświadczeniu lekarskim czytamy: „Gdyby pacjent zdawał sobie sprawę, że zostanie obciążony kosztami niezbędnego leczenia, nie wyraziłby zgody na jego kontynuację, co doprowadziłoby do jego śmierci lub kalectwa”. - Przecież ratowali mu życie - mówi dyrektorka szpitala.
Tomasz Filarski, kierownik działu skarg i wniosków przy małopolskim oddziale NFZ: - Pacjentowi powinno się jednak uczciwie przedstawić sytuację. Bo jego obawy są bardzo rozsądne. Przyjaciele pana Artura chcą mu pomóc, myślą o koncercie charytatywnym. On sam planuje się jeszcze odwołać do prezydenta Jacka Majchrowskiego. - Chcę pracować, uczę się, walczę. Mam nadzieję, że ktoś mi pomoże - kwituje.