Stało się tak, gdy obaj byli jeszcze prominentnymi politykami partii. Problem w tym, że inni radni z klubu twierdzą, że nic o tym nie wiedzieli, więc ani oni, ani mieszkańcy z porad prawnika korzystać nie mogli. W efekcie klub nieświadomie marnotrawił miejskie pieniądze.
Prawnik liczył 750 zł brutto miesięcznie za swoje usługi. Wyszło więc, że w tym roku przepadło na niego 4,5 tys. zł. Członkowie PO nie korzystali zaś z jego pomocy przy pracach nad uchwałami, ani też nie mogli do niego zaprowadzić mieszkańców.
Jak podaje Kancelaria Rady Miasta, w 2009 roku prawnik dla klubu PO pracował od stycznia do lipca. Sprawa wyszła na jaw po zmianie szefostwa w Platformie. Pawła Sularza, który wyleciał z partii za to, że pracował w firmie na fikcyjnym etacie, zastąpił Stanisław Zięba.
Ten, niedługo po objęciu stanowiska, ku swojemu zdziwieniu otrzymał kolejny rachunek za usługi prawnicze. Poinformował o tym pozostałych radnych. - Byliśmy w szoku. Nic nie wiedzieliśmy o istnieniu prawnika. Nie przychodził na posiedzenia klubu - mówi Grzegorz Stawowy, radny PO.
- Z chęcią korzystalibyśmy z pomocy mecenasa, by nie skazywać się na prawników prezydenta - dodaje jego klubowy kolega Jerzy Woźniakiewicz. Paweł Sularz dziwi się niewiedzy radnych PO. - Przecież prawnik pracował już od 2007 roku. Miał wyznaczone dyżury dla mieszkańców - zapewnia radny. - Robienie z tego afery to czysta złośliwość - kwituje.
Łukasz Osmenda dziwi się zamieszaniu. - To sam radny Woźniakiewicz proponował zatrudnienie prawnika w 2006 roku. Zrobiliśmy to. Pisały o tym nawet gazety - mówi Osmenda. - Dyskutowaliśmy o tym, ale nie poinformowano nas, że taka osoba została zatrudniona. Nic też nie wiedzieliśmy o dyżurach - ripostuje Woźniakiewicz.