Autorka: Katarzyna Kojzar
- To pierwsza taka operacja na świecie - mówi kardiochirurg docent Tomasz Mroczek z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu. Chodzi o zabieg, który krakowscy lekarze przeprowadzili 11 sierpnia. Było to wszczepienie sztucznej, biodegradowalnej zastawki, która rośnie razem z pacjentem. Lekarze nie mogli pochwalić się sukcesem wcześniej - musieli sprawdzić, czy zastawka się przyjmie. Dlatego ogłosili to dopiero teraz.
Operowany był 3-letni Filip, który na co dzień mieszka z rodzicami pod Tarnowem. O wadzie jego serduszka wiadomo było już w czasie ciąży. Filip urodził się ze zrośniętą zastawka tętnicy płucnej. Przez to krew docierała do płuc okrężnymi drogami.
Od razu po urodzeniu trafił do Prokocimia. W ósmej dobie życia przeszedł pierwszy zabieg, a kolejną interwencję 2,5 roku później.
Wciąż jednak było widać, że chłopiec nie czuje się dobrze. Często siniał, potrzebował koncentratora tlenu, żeby prawidłowo oddychać. - W sierpniu zadzwonił do nas docent Mroczek, mówiąc, że jest nowa metoda, która może pomóc Filipkowi - opowiada Justyna, mama chłopca.
W Prokocimiu lekarze powiedzieli jej, że Filip będzie pierwszym pacjentem na świecie, który zostanie zoperowany w ten sposób.
Na czym polega ta metoda? Chodzi o wszczepienie zastawki stworzonej z polimerów, która z czasem ulegnie biodegradacji. Wtedy zostanie zastąpiona naturalną tkanką pacjenta. - My wszczepiamy coś na kształt szkieletu, który daje organizmowi podstawę do tego, żeby dziecko wytworzyło własną zastawkę. Zajmie to od pół roku do dwóch lat - tłumaczy doc. Mroczek. To spowoduje, że zastawka będzie mogła rosnąć razem z pacjentem. Inaczej mówiąc: wszczepiona sztuczna zastawka zniknie, a w jej miejsce pojawi się naturalna.
- Zwykle przy takich metodach wszczepiamy biologiczne materiały, które są zbliżone do tkanki pacjenta. To może być homograft, czyli tkanka pobrana ze zwłok i odpowiednio spreparowana albo ksenograft, czyli tkanka pobrana od zwierzęcia - tłumaczy kierownik kliniki kardiochirurgii, prof. Janusz Skalski. - To jest wypróbowana i pewna metoda, finansowana przez NFZ. Na całym świecie corocznie wykonuje się tysiące takich operacji. Ale takie grafty mają pewną wadę - nie rosną z pacjentem. Mogą się nawet zwężać, bo z czasem włóknieją i wapnieją. Przez to takiego pacjenta trzeba operować co kilka lat. Jest skazany na kardiochirurga przez całe życie - podkreśla prof. Skalski.
Nikt wcześniej nie wypróbował działania tej metody. Wszystko zrobili nasi lekarze oraz kardiochirurdzy z Budapesztu, którzy współpracują z Prokocimiem. Nie wiadomo, ile w przyszłości taki zabieg będzie kosztował. Pewne jest jednak, że kolejny pacjent ma w ten sposób zostać zoperowany za tydzień - tym razem w Kuala Lumpur w Malezji.
- W Prokocimiu też już mamy następne dziecko, któremu wszczepimy taką zastawkę - mówi doc. Mroczek. - Na razie firma, która dostarcza zastawki przygotowała tylko kilka rozmiarów graftu. Musimy więc tak dobierać pacjentów, żeby te wielkości pasowały - podkreśla.
Tymczasem Filip już wrócił do domu, jest bardzo energiczny i ruchliwy. - Czuje się bardzo dobrze. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej - mówi jego mama Justyna.

Kraków. Nowy szpital UJ w Prokocimiu powstanie do 2019 [PROJEKT]