To po 17 latach olbrzymiego śledztwa pierwsza sądowa sprawa związana z gigantyczną aferą finansową, której ofiarą padło kilkanaście tysięcy mieszkańców. Tomasz Wróblewski, szef Biofermu, jest do dziś szukany międzynarodowym listem gończym. A z nim 34 mln zł, które zniknęły z konta spółki. Mieczysław P., mieszkaniec Brzezinki, niekarany, to dziś schorowany, średniego wzrostu 59-latek. W 1993 r. był w Zabrzu dyrektorem oddziału Biofermu. Miał wtedy pobrać 330 mln zł ( to dziś 33 tys. zł) z konta firmy, pieniędzy nie oddał.
Czytaj także: Rodzina ofiar Goebbelsa dostanie odszkodowanie
- Przekazałem je Wróblewskiemu, on ich nie zwrócił. Ja chciałem wszystko rozliczyć, ale nie udało się ze względu na niechęć i wrogość do mnie głównej księgowej - tłumaczył się na sali rozpraw. Z jego odczytanych wyjaśnień wynikało, że brał udział w rozmowach o tworzeniu Biofermu w Krakowie. Słyszał wtedy o gwarancjach finansowych dla tworzonej firmy, które miał obiecywać jeden z zagranicznych partnerów. Chodziło o 800 tys. dolarów. Z prasy dowiedział się, że w pewnej chwili Wróblewski sprzedał spółkę, zniknął. A z nim pieniądze tysięcy oszukanych ludzi, głównie mieszkańców Polski południowej.
Mechanizm działania firmy Bioferm wyglądał następująco: za równowartość 800 zł (stare 8 mln) kaucji kupowało się porcję tzw. aktywatora, czyli preparatu spożywczego, który dosypany do mleka zamieniał je w suche granulki, nazywane serkiem. Proces suszenia trwał dwa tygodnie. Odniesiony do siedziby Biofermu susz mleczny był tam przyjmowany, a jego producent otrzymywał zwrot 800 zł plus drugie 800 za wytworzony towar. Susz miał służyć do produkcji mlecznych kosmetyków za granicą. Faktycznie nigdy nie doszło do eksportu i tworzenia kosmetyków.
Ogólnonarodowy pęd do inwestowania w serek przerwała decyzja krakowskiego sanepidu, który 27 października 1993 r. zakazał dalszej działalności chałupnicznej. Wybuchła panika. Ludzie rzucili się do kas, żądali wypłaty pieniędzy, ale biura były zamknięte. Z konta Biofermu zniknęło około 34 mln zł. Bez śladu przepadł i Wróblewski. Jak mówi Bogusława Marcinkowska, rzecznik prokuratury, pierwsze śledztwo w sprawie wszczęto 8 listopada 1993 r. w prokuraturze rejonowej, potem przejęła je prokuratura okręgowa w Krakowie. Dziś jest w prokuraturze apelacyjnej.
- Jeden wątek dotyczący Mieczysława P. został zakończony przez nas aktem oskarżenia. Inny jest zawieszony wobec choroby kolejnego podejrzanego, Tibora P. - przyznaje Józef Radzięta, rzecznik PA.
Gdy z Tiborem P. rozmawialiśmy kilka miesięcy temu, narzekał, że od lat jest podejrzany, a prokuratura niewiele robi, by wyjaśnić jego sprawę. - Oni tylko przekładają papierki i czekają na przedawnienie sprawy, co ma nastąpić w 2013 r. - mówił nam rozżalony 78-latek.
Wybierz małopolską miss internetu. Zobacz zdjęcia pięknych dziewczyn!
Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: Podrobili 17 tys. ton paliwa, staną przed sądem
Najciekawsze świąteczne prezenty, wigilijne przepisy, pomysły na sylwestra - wszystko w serwisie świątecznym**swieta24.pl**