Prokuratura Rejonowa w Kraśniku kończy już śledztwo w sprawie śmierci syna pani Danuty, bestialsko pobitego przez kumpla. Postępowanie dotyczy wydarzeń, które rozegrały się w nocy z 28 na 29 czerwca 2016 roku w Kraśniku.
Janusz S. miał 60 lat, był osobą niepełnosprawną. Miał bardzo poważne problemy z poruszaniem się. Utrzymywał się jedynie z zasiłku. Pomagała mu mieszkająca w Lublinie matka. Starsza kobieta starała się opiekować synem.
Mężczyzna po śmierci żony popadł jednak w chorobę alkoholową. - Zaczęli przychodzić do niego do domu dziwni ludzie, z którymi pił alkohol. W ostatnim czasie zamieszkała z nim młoda dziewczyna, która za dach nad głową miała pomagać Januszowi sprzątać i czasem mu coś ugotować do jedzenia - wspomina pani Danuta.
Według jej relacji, dziewczyna miała zazdrosnego chłopaka, który bardzo często odwiedzał ją w domu Janusza S. - Widziałam tę dwójkę raz w życiu. Miałam podejrzenia, że okradają mojego syna z pieniędzy i wyjadają wszystko z lodówki. Nie myślałam jednak, że przez nich stanie się taka tragedia - rozpacza pani Danuta.
28 czerwca Janusz wraz ze współlokatorką i jej chłopakiem pili razem wódkę. - Gdy młody mężczyzna zasnął zmorzony alkoholem, mój syn poszedł spać w jednym pokoju z tą dziewczyną. Kiedy jej chłopak się przebudził i zobaczył ich razem, wpadł w furię - opowiada starsza kobieta.
Według niej, Witold M. był bardzo brutalny. - Bił i kopał mojego syna po głowie. A miał dodatkowo gips na nodze, więc takim ciężarem po prostu zgniatał mu czaszkę. Używał też podobno jakiegoś drutu czy łomu. A mój syn nawet nie mógł uciec - płacze kobieta.
Pani Danuta przyjechała do domu syna 30 czerwca. - Policja nie chciała mnie wpuścić do pokoju. Policjant powiedział mi nawet, że odkąd żyje, nie widział takiego okrucieństwa - dodaje zrozpaczona matka.
Z jej relacji wynika, że gdy udało się jej wejść w końcu do domu, zobaczyła potworny widok. - Całe ściany i sufit były zbryzgane krwią, na podłodze znajdowała się wielka kałuża krwi - opowiada kobieta.
Janusz S. przeżył. W bardzo ciężkim stanie trafił do szpitala. - Pracowało mu jeszcze serce, ale mózg już nie. Lekarz nie pozwalał mi się z nim zobaczyć. Wszystko dlatego, że całą głowę miał zdeformowaną od uderzeń - relacjonuje jego matka.
Janusz S. po kilku dniach zmarł. Udało się nam dotrzeć do posekcyjnej opinii biegłych. - Witold M. kilkakrotnie kopnął nogą opatrzoną gipsem w głowę pokrzywdzonego oraz uderzał go pięściami po twarzy. U Janusza S. stwierdzono liczne złamania kości skroniowej, czołowej, jarzmowej, nosa, żuchwy i ścian oczodołów. Przyczyną zgonu okazała się ostatecznie niewydolność krążeniowa, po-wstała w związku z licznymi obrażeniami - czytamy w opinii.
- Zabójca mojego syna pobił też dziewczynę i zastraszył ją. Dlatego ona teraz twierdzi, że nie widziała całego zdarzenia - uważa pani Danuta. Jednak, co najbardziej bulwersuje matkę zabitego, to fakt, że oprawca wciąż pozostaje na wolności.
- 30 czerwca wszczęliśmy dochodzenie w tej sprawie. Postawiliśmy wtedy Witoldowi M. zarzut spowodowania średnich obrażeń ciała u poszkodowanego. Zastosowaliśmy wówczas wobec niego dozór policyjny. Gdy Janusz S. zmarł, dodaliśmy jeszcze zakaz opuszczania kraju - wyjaśnia Małgorzata Dziedzic, szefowa Prokuratury Rejonowej w Kraśniku.
Dziedzic podkreśla, że po pobiciu Witold M. sam zadzwonił po karetkę pogotowia i zgłosił sprawę policji. Śledczym powiedział, że co prawda uderzył Janusza S., ale nie chciał go zabić. - Po opinii biegłych postanowiliśmy jednak 13 września wszcząć śledztwo w związku ze śmiercią człowieka i zmienić sprawcy kwalifikację czynu na cięższą - spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, skutkującego zgonem. Grozi za to do 12 lat więzienia - precyzuje prokurator.
Śledczy zapowiadają także, że do końca października chcą zamknąć śledztwo i skierować przeciwko Witoldowi M. akt oskarżenia do sądu.