Scenariusz dwóch reklamówek - nie wiem, czy jest ich więcej, wolę nie sprawdzać, bo siła rażenia obu i tak zwala z nóg - odwołuje się więc do najprostszych emocji: jeden do rozporka, drugi do próżności. Wszyscy dookoła przekonują, że bohaterem promocyjnych filmów jest George Clooney, a precyzyjniej rzecz ujmując - jego sobowtór, ale trzeba im wierzyć na słowo, bo uderzającego podobieństwa nie ma, a przynajmniej ja go nie dostrzegłem. Postawiłbym wręcz tezę, że lepiej w roli dublera słynnego aktora sprawiłby się marszałek województwa małopolskiego Marek Sowa. Ba, nawet wojewodzie Jerzemu Millerowi bliżej do charme'u Clooneya i jego zniewalającego uśmiechu, niźli zatrudnionemu przez MARR modelowi.
Pal sześć jednak obsadowe błędy, bo tu najważniejsze są urzekające swoją prostotą historie. W pierwszej, tej lepszej, podrabiany Clooney ląduje w Balicach i widzi przed sobą tłum piszczących fanek, w domyśle krakowianek, a pewnie można nawet pójść szerzej - Małopolanek. Uchachane dziewoje, co jedna to piękniejsza, biegną w jego stronę, ale - o jejku, cóż za zaskakujący zwrot akcji - nie zatrzymują się przy nim, jeno pędzą w ramiona stojącego za nim biznesmena, napalone na obcy kapitał, łase zagranicznych inwestycji. Są jak Małopolska - gotowe dogodzić inwestorowi. Piękna, delikatna, wymowna metafora. I jakaż sprytna, bo jeśli taki inwestor uzna, że to wcale nie metafora, to jeszcze lepiej. Po jakie licho, pomyśli sobie ani chybi, po całym świecie szukam zdolnych pracowników (czytaj: taniej siły roboczej), niskich podatków, preferencyjnego traktowania, najważniejsze przecież, żeby były łatwe, lecące na kasę dziewczyny.
Od razu przyszło mi do głowy, że temat należy rozwinąć i podrabiany Clooney z inwestorem powinni objechać w reklamówkach cały region. Pierwszy scenariusz rzucam tak z głowy: Zakopane, zima, dworzec autobusowy. Ze Szwagropola wysiada Clooney. W jego stronę pędzą ze wszystkich stron sanie (no i busy, Zakopane bez busów nie byłoby Zakopanem), górale mają obłęd w oczach. Jednak nie zatrzymują się - a to ci niespodzianka - przy gwieździe z Hollywood, tylko przy inwestorze i proponują darmowe kwatery i kulig, co tu jeszcze nigdy się nie zdarzyło. Cięcie. Clooney siedzi sam w małym pokoiku, a inwestor w karczmie tańczy zbójnickiego z pijanymi w sztok góralami, a uśmiechnięte góralki z grubymi jak okrętowe liny warkoczami wlewają mu wódkę do ust prosto z gąsiorów, ewentualnie zgłaszają gotowość zabawy w body shots. Sukces murowany.
Aha, zapomniałem jeszcze o tym drugim filmie, choć on już jest mniej przebojowy, za to ma w sobie ukrytą wiadomość. Rzeczy mają się tak: rozdanie nagród, pani otwiera kopertę i czyta "... and the winner is..." (w tej roli rozpoznawalna na całym świecie Ilona Felicjańska), Clooney wstaje, ale - znowu się nabrałem - the winner is inwestor. Brawo, choć można odnaleźć w tym spocie sugestię, że województwo kulturę ma w zadku, tym samym, którym kręci przed inwestorami.
W każdym razie niedługo Małopolska wystawi swoje wdzięki na publiczny widok. Kto się skusi? Microsoft? Apple? Mało! Pod skórą czuję, że przy takiej kampanii przeniesie się do nas cała Krzemowa Dolina.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+