27 kwietnia 1979 roku. Ta data na zawsze wyryła się w pamięci mieszkańców Limanowej, a zwłaszcza osiedla Sowliny. To właśnie tego feralnego piątku w tamtejszym drewnianym zajeździe wybuchł pożar, bodajże największy w powojennej historii Limanowej.
Płomienie wysokie na kilkadziesiąt metrów w ciągu około czterech godzin strawiły budynek (pozostały tylko gołe ściany piwnic), w którym przebywała akurat wycieczka ze Śląska. Ludzie ratując życie wyskakiwali przez okna. Zgasło jedno. Druh OSP Łososina Górna Józef Jajeśnica przygnieciony koroną komina zmarł w szpitalu.
„Gdy konający trafił do limanowskiego szpitala, przyjmowała go pielęgniarka, która była jego córką. Tragedia! To miejsce jest przeklęte. Podobno kiedyś był tam cmentarz" – napisał jeden z internautów.
- W latach 70-tych byłam tam na imprezie sylwestrowej. Było bardzo sympatycznie, niczego nie brakowało, ale później losy tego budynku potoczyły się tak, nie inaczej, a dzisiaj to już dość smutny widok – mówi nam jedna z mieszkanek, którą zagadujemy o zajazd.
Śmierci związanych z „przeklętym” bądź „nawiedzonym” zajazdem, prócz tej strażaka, były jeszcze trzy. Wśród nich znaleźli się byli właściciele ziemi, na której stoi budynek, państwo Michurowie.
Jak pisał na łamach „Gazety Krakowskiej” Krzysztof Janiczek, w 1986 roku Rejonowa (dawniej Miejska) Spółdzielnia Zaopatrzenia i Zbytu podjęła decyzję o odbudowie zajazdu.
„Zabezpieczono teren pogorzeliska, który był niebezpiecznym placem zabaw dla dzieci z okolicy. Wkrótce rozpoczęto prace budowlane. Betonowy kolos powstał szybko, jednak kłopoty finansowe inwestora nie pozwoliły na dokończenie prac” – brzmi fragment artykułu.
Kwestia tego czy budynek jest „nawiedzony” dotyczy nie tylko zgonów, ale również, a może przede wszystkim faktu, że poprzednik, drewniany zajazd turystyczny, który spłonął, powstał na ziemi przeznaczonej pod budowę kaplicy. Kościół powstał ostatecznie naprzeciwko, ale na nieco mniej atrakcyjnym gruncie.
A tak wspominał całe zamieszanie w rozmowie z redaktorem Stanisławem Śmierciakiem nieżyjący już (zmarł 16 sierpnia 2017 roku) proboszcz parafii pod wezwaniem św. Stanisława Kostki w Limanowej-Sowlinach, ksiądz kanonik Jan Bukowiec.
- Państwo Michurowie, mający domostwo na lewym brzegu potoku, nieraz mówili mi, że chcą, by na ich gruncie stanęła świątynia. Mnie i ludziom bardzo to odpowiadało. Uzyskałem zapewnienia urbanistów z Krakowa, że nie ma przeszkód na tę lokalizację. Robiłem kursy rolnicze, by kupić kawał ziemi od Michurów. Takie było wówczas prawo. Doszło wreszcie do wizji lokalnej z udziałem władz. Następnego dnia byłem w Krakowie u tej samej pani inżynier, która się poprzednio godziła, a teraz nagle zmieniła zdanie – informował.
Ksiądz udał się z tą wieścią do kurii.
- Gdy wróciłem do Sowlin, zobaczyłem komisję na polu, gdzie chcieliśmy mieć kościół. Urzędnicy odjechali, a ja od właściciela usłyszałem, że wywłaszczają go z tej parceli, bo będzie na niej budowana karczma. Zacząłem więc poszukiwanie nowego miejsca. Opatrzność nad nami czuwała, bo nasz kościół stanął na przeciwnym brzegu, bliżej domów parafian i nieco wyżej. Późniejsze powodzie mu nie zagroziły. Zniszczyły most, ale ludzie na nabożeństwa mogli chodzić bez trudu – dodał.
Bądź na bieżąco i obserwuj
- Limanowa z dawnych lat. Zobacz, jak kiedyś wyglądało miasto!
- Zespoły Regionalne Ziemi Limanowskiej. Barwne i roztańczone
- Pojawi się kolejna wieża w regionie. Już za siedem miesięcy „wyrośnie" na Skiełku
- Drewniana weranda zdobi Dwór Marsów w Limanowej
- Praca szuka ludzi w Limanowej i w powiecie limanowskim
- Wiejskie gospodynie spod Limanowej podbijają telewizyjne, show TVP!
