Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Limanowianie osaczeni i zaszczuci przez wymiar sprawiedliwości

Redakcja
Mamy dość! - mówią mieszkańcy Limanowej . Na zdj.  Ilona Jurowicz, Szczepan Trzópka i Janusz Jurowicz
Mamy dość! - mówią mieszkańcy Limanowej . Na zdj. Ilona Jurowicz, Szczepan Trzópka i Janusz Jurowicz Joanna Urbaniec
Jak to możliwe, że sądy, prokuratura i policja nie potrafią pomóc mieszkańcom Limanowej, od 12 lat nękanym przez sąsiada? Może się boją jego pozwów, a może po prostu im się nie chce - pisze Marta Paluch.

Mamy dość. To przekracza ludzką wytrzymałość. Codziennie wyglądamy przez okno, patrząc czy pod blokiem jest policja - mówią sąsiedzi pana Stanisława z Limanowej. W kilkunastu sądach toczy lub toczyło się co najmniej tysiąc postępowań, za którymi stoi ten sam mężczyzna.

Kiedyś skazany na więzienie za znęcanie się nad rodziną, teraz pozywa sąsiadów o najmniejszą błahostkę. Organa ścigania powołują ich na świadków, nawet kilka razy w tygo- dniu. To uniemożliwia ludziom normalne życie, niszczy nerwy i zdrowie. Boją się go spotkać na ulicy i zamienić choć słowo, żeby nie skończyć w sądzie. Część z nich idzie na ugody i płaci, łudząc się, że kupi sobie choć chwilę spokoju.

- Ta gehenna trwa od kilku lat, nikt nam nie pomaga - mówią. Zdesperowani, na swoim bloku wywiesili baner: "Protestujemy przeciwko donosom, oskarżeniom i pomówieniom, które są nieprawdziwe i składane przez naszego sąsiada - jego bezkarności oraz bezradności policji, prokuratury, sądów i urzędów Limanowej".

Nęka, bo mu pozwalają
Jak to możliwe, że mężczyzna może latami bezkarnie dręczyć mieszkańców? Możliwe, bo sądy patrzą na jego działania przez palce i zamiast ukrócić takie postępowanie, same faktycznie pozwalają na nękanie świadków lub wręcz w tym pomagają.

Bo zwalniają go z kosztów postępowań sądowych, mimo że sąsiedzi wielokrotnie udowadniali, że ma solidne wpływy na konto.
Bo przyznają mu prawnika z urzędu, mimo że stać by go było na własnego, a nawet potrafiłby bronić się sam - doskonale zna prawo.

Bo wymiar sprawiedliwości nie zwraca uwagi na to, że mężczyzna ten został prawomocnie skazany osiem razy za fałszywe oskarżenia, fałszywe zeznania i pomówienia, a powoływany przez niego w wielu sprawach świadek, sam ma już drugie postępowanie o kłamstwa przed sądem.

Ani na to, że nękający sąsiadów mężczyzna miał rozpoznaną psychiatrycznie naturę pieniaczą i zaburzenia osobowości.
Zdesperowani do granic możliwości mieszkańcy pytają: co musi się jeszcze stać, by ktoś nam pomógł?
- Każdy ma prawo do procesu, ale jest jakaś granica. W końcu komuś puszczą nerwy i będzie tragedia - mówi jeden z nich.
Płacz i krzyki

Gehenna mieszkańców Limanowej zaczęła się 13 lat temu. Z początku dotknęła sąsiadów, którzy wówczas mieszkali koło Stanisława Z. (obecnie mieszka pod trzecim adresem z kolei).

W 2000 roku, zaniepokojeni awanturami w jego domu, zawiadomili kuratora i policję. Potem żona Stanisława poskarżyła się im, że mąż ją bije, wyzywa, każe spać na podłodze, kopie po całym ciele, a syna bije po twarzy i karze zakładając na twarz zasikaną pieluchę. Krzyki i płacz dzieci często było słychać przez drzwi. W 2001 roku mężczyzna został oskarżony o znęcanie się nad żoną i pasierbem oraz o molestowanie seksualne chłopca i jego dwoje rodzeństwa.

- Zawiadomiliśmy właściwe organy, bo chcieliśmy chronić dzieci, co nam się potem udało. Nie sądziliśmy, że sami staniemy się ofiarami nękania - mówi jeden z sąsiadów. Opiekę nad dziećmi ostatecznie przyznano matce.

176 wezwań
W 2007 r. Sąd Okręgowy w Nowym Sączu prawomocnie skazał Stanisława za znęcanie się nad rodziną. W tym samym roku limanowski sąd uznał go winnym molestowania dziecka, jednak trzy lata później po apelacji, sąd w Nowym Sączu uznał, że nie ma dostatecznych dowodów winy i prawomocnie go od tego oskarżenia uniewinnił. Tymczasem świadkowie, którzy ujęli się za jego żoną i dziećmi, gdy tylko zaczęli zeznawać w tych sprawach, nie mieli spokojnego dnia.

Zaczął ich pozywać. Jak wyliczyli, tylko jeden ze świadków, do 2012 roku dostał 176 wezwań na policję, do prokuratury lub sądu w związku z wytaczanymi przez niego sprawami. Te sprawy zostały umorzone lub pozwy oddalone. Inni sąsiedzi mieli po kilkadziesiąt spraw.

Jak obliczyli, już w 2008 roku w kilku sądach toczyły się 964 postępowania z udziałem Stanisława! - Najgorsze było to, że podczas wielu tych postępowań to my byliśmy traktowani jak winni przez wymiar sprawiedliwości - mówi Anna Grajcarek z fundacji Ad Vocem, która włączyła się w sprawę dzieci i miała kilkanaście postępowań wytoczonych przez Stanisława.

Opowiada jak podczas rozpraw niektórzy sędziowie traktowali świadków. - On sugerował, że niektóre kobiety zeznawały przeciwko niemu z zemsty, bo im się podobał. Sędzia pytała te kobiety: co was z nim łączyło? Naciskała, a one płakały, one matki dorosłych dzieci! Straszne to było - mówi Grajcarek.

Jak senny koszmar
- Nie mogłem spać, brałem leki uspokajające. Gdy słyszałem, co on wygadywał w sądzie na mój temat, miałem zawroty głowy, suchość w ustach. Musiałem prostować te kłamstwa, te rozprawy były jak senny koszmar - wspomina jeden ze świadków. Prosi o anonimowość - liczne procesy zrujnowały mu zdrowie i nerwy, nie chce kolejnych pozwów.

Świadkowie opowiadają, że podczas rozpraw Stanisław Z. ich prowokuje. - Gdy mu się udało kogoś wyprowadzić z równowagi, sędzia nakazywał wyprowadzenie tego świadka z pomocą straży sądowej. Straciliśmy wiarę, że ten system w ogóle działa - mówi Anna Grajcarek.

Ona sama przez kilka lat tłumaczyła się w sądach z tego, co mówiła w telewizyjnych programach o znęcaniu się i podejrzeniach o molestowanie dzieci Stanisława. Dopiero w 2012 r. sąd uznał, że działała dla ich dobra i oddalił jego powództwo.

Świadkowie skarżyli się, że sąd nakłada na nich grzywnę za to, że nie przyszli na rozprawę (a zdarzało się, że z zawiadomień Stanisława mieli dwie sprawy w jednym dniu, w różnych miastach!), nie respektuje zwolnień lekarskich. Jeden ze świadków, który nie stawił się na rozprawę, bo opiekował się umierającą matką, został o szóstej rano ściągnięty przez policjantów do sądu!

Sąd zawiesza i zwalnia
Tymczasem Stanisław był traktowany łagodnie. Sąd w Limanowej zawieszał mu kolejne kary więzienia. W latach 2002-08 miał ich orzeczonych siedem, większość za te same czyny (m.in. fałszywe oskarżenia). W większości spraw, nie tylko przeciw sąsiadom, sąd zwalniał go z kosztów postępowania. To ułatwiło mu wytaczanie ich coraz więcej. Nic to, że sąsiedzi przedstawiają kolejne dowody na to, że ma spore dochody (przekraczające w niektórych latach 100 tys. zł rocznie) i majątek - dwie działki, mieszkanie.

Sądy w Limanowej, Nowym Sączu doskonale o tym wiedzą - bo to one orzekają w większości przypadków o przyznaniu mu części tych sum. Część jego dochodów pochodzi bowiem z ugód, które zawiera z pozwanymi, a część z wygranych procesów, które wytacza m.in. mediom za naruszenie jego dóbr osobistych (relacjonowały one m.in. jego proces o molestowanie dzieci).

I tak, np. 24 marca 2011 roku Cezary Wieczorek, sędzia z Nowego Sącza, całkowicie zwalnia Stanisława od kosztów postępowania, które ten wytoczył przeciw sąsiadowi. (W 2010 r., jak wyliczyli sąsiedzi, tylko z tytułu odszkodowań i wyroków Stanisław dostał 101,7 tys. zł). Podobne decyzje zapadają w innych sprawach.

Ministrze ratuj!
Zrozpaczeni ludzie piszą do wszystkich świętych. Między innymi do ministra sprawiedliwości:
"Jesteśmy osaczeni i zaszczuci przez wymiar sprawiedliwości, chociaż nie zrobiliśmy nic złego, jedynie stanęliśmy w obronie słabych i krzywdzonych. Dziś wprawdzie wiemy, że zapobiegliśmy potrójnej tragedii, mimo to żałujemy naszej postawy. W tej sytuacji nasunąć nam się może tylko jeden wniosek: już nigdy więcej nie pomożemy potrzebującemu" - piszą w desperacji. Powtarzają te argumenty do Sądu Apelacyjnego w Krakowie, rzecznika praw obywatelskich, innych sądów. Zawsze otrzymują tę samą odpowiedź: prawo do procesu gwarantuje konstytucja...

Stanisław przeprowadził się z bloku, w którym mieszkał z żoną, na inne osiedle. Nie zagrzał tam długo miejsca. W 2005 roku przeniósł się na osiedle, gdzie mieszka obecnie. I gdzie od miesiąca wisi baner z apelem mieszkańców.

Żyjemy jak u Orwella
Jak obliczyła limanowska policja, tylko od ubiegłego roku mężczyzna zawiadomił ich o przestępstwie 23 razy.
- W 16 przypadkach odmówiliśmy wszczęcia postępowania, jedno zostało umorzone, jedno się toczy. Pięć przesłaliśmy do prokuratury - wylicza mł. asp. Stanisław Piegza, rzecznik limanowskiej policji.

- To się może wydawać śmieszne, ale gdy człowiek po raz kolejny jest wezwany na świadka do sądu czy na policję i musi zwalniać się z pracy, dojeżdżać, to robi się z tego koszmar. Najgorsze zaś jest to, że sądy poważnie traktują tego człowieka. Żyjemy jak u Orwella - mówią jego sąsiedzi.

Mówią, że są tygodnie, gdy policja jest u nich dzień w dzień. Są przesłuchiwani w tylu sprawach, że sami nie mogą się ich doliczyć.
- Boimy się mu nawet powiedzieć "dzień dobry" z obawy, że będzie jakoś krzywo, i nowy pozew - mówią. Większość z nich chce pozostać anonimowa - nie chcą więcej przesłuchań, jeżdżenia po komisariatach, sądach, inspektoratach nadzoru budowlanego, urzędach.

Co może spowodować zawiadomienie? Ot, choćby spotkanie wojskowej grupy rekonstrukcyjnej na podwórku. Ciepły wakacyjny dzień 2012 roku. Limanowscy policjanci zajeżdżają na podwórko ogrodzonego płotem bloku. Tam kilkanaście osób z tej grupy, przebranych za żołnierzy z polskiej partyzantki, omawia plany przed rajdem historycznym. - Mieliśmy zawiadomienie, że jacyś mężczyźni chodzą tu z bronią - mówią skonsternowani policjanci. - Tak, mamy... jednakże to są legalne repliki broni - pokazują "karabiny" członkowie grupy.

- Przyjechali na darmo, nie wiem który to już raz. Spotkanie jest legalne, na prywatnym ogrodzonym terenie, mieszkańcy wspólnoty się zgodzili. Kto dzwonił na policję? Sąsiad - mówi Janusz Jurowicz z zarządu wspólnoty mieszkaniowej, współzałożyciel towarzystwa rekonstrukcyjnego. To wróg numer jeden Stanisława.

- Na placu były obce osoby. Widzę, że używają broń na placu zabaw, a obok bawią się małe dzieci. Zadzwoniłem na komendę, jestem im bardzo wdzięczny - mówi Stanisław. W marcu 2013 roku złożył kolejny pozew. Chodziło o to, że mieszkająca w pobliskim domu jednorodzinnym starsza pani opiekowała się kwiatkami, które posadziła jeszcze w latach 80. Skrawek klombu leży na terenie wspólnoty, której członkiem jest Stanisław. Ona miała na to zgodę wspólnoty, ale jemu się to nie podobało.

Mówi, że on się na to nie zgadzał. Kolejne postępowanie toczy się, bo Stanisławowi przeszkadza, że na podwórku wspólnoty parkuje bus jednego z mieszkańców.

Ostatnio poszedł do starosty i złożył na jego ręce żądania - Janusz Jurowicz ma się wynieść z mieszkania, a mieszkający niżej sąsiad - zlikwidować działalność gospodarczą - firmę video. I tak dalej. Dlaczego jest tak aktywny? Stanisław przyznaje nam, że jako były urzędnik państwowy nie potrafi spokojnie patrzeć, gdy jest łamane prawo...

Pijacy na klatce
Tymczasem sąsiedzi jemu zarzucają jego łamanie. - To straszne, że osoba, która urządza pijackie libacje, sprowadza meneli do naszego bloku, ma taki posłuch w wymiarze sprawiedliwości - mówią.

W zeszłym roku wstawili nowe domofony. - Ale on dalej ich wpuszcza - mówi Jerzy Jurowicz. Pokazuje zdjęcia. Jeden zasikany pijak leży na schodach. Drugi, w kałuży moczu, pod drzwiami. Takich zdjęć ma sporo, przewija się na nich kilku mężczyzn.

- To są goście naszego sąsiada, zrobiliśmy te zdjęcia, gdy od niego wychodzili. Przez to nie da się normalnie żyć. Wielokrotnie na zebraniach zwracano mu uwagę, w końcu otrzymał naganę. W Sądzie Rejonowym w Limanowej toczy się sprawa o zakłócanie przez niego ciszy nocnej. A co z libacjami w ciągu dnia? - mówi Jurowicz. - To nie są moi goście. Jeśli któryś przyjdzie podpity, to ja mu każę wyjść - ripostuje natychmiast Stanisław.

Baner desperacji
Nauczeni doświadczeniami poprzedników, obecni sąsiedzi Stanisława nie bawią się w pisma do ministrów. Poszli na całość - baner, z którym poszli do starosty 11 marca, teraz wisi na ich bloku. Czy coś osiągnęli?

Coś niecoś. W sprawach o kwiatki i busa sąd odmówił zwolnienia Stanisława z kosztów sądowych i przyjrzał się jego finansom.
"Wiadome jest, że powód tylko w czerwcu 2012 r. uzyskał znaczne wpływy na rachunku, przewyższające kwotę 100 tys. zł" - napisał sędzia Rafał Obrzud. Sąd odmówił mu też adwokata z urzędu. "Na podstawie innych spraw prowadzonych przed tutejszym Sądem Rejonowym na skutek pozwów i wniosków składanych masowo przez powoda, nie ma najmniejszych podstaw, aby sądzić, że jest on nieporadny" - dodał.

Sąsiedzi mają nadzieję, że gdy zacznie płacić, przestanie ich tak często pozywać. Czy ta jaskółka uczyni wiosnę? - Nie wiemy, czy nasz protest coś da. Wierzymy, że pokaże jak nieudolne mamy prawo, które jedna osoba może wykorzystać do własnych celów. Wie pani, co było skuteczne? Gdy na jednym z osiedli osiłki go postraszyły - mówi jeden z sąsiadów. - My, próbując unikać z nim konfliktów, doprowadziliśmy do tego , że poczuł się bezkarny - kończy Janusz Jurowicz.

Tuż po tym, jak wypowiedział te słowa wczoraj rano, pod blok zajechała policja. Wezwana przez Stanisława...

Bądź na bieżąco! Najnowsze informacje z "Gazety Krakowskiej" i "Polski" już dostępne za darmo na Windows 8! Dzięki aplikacjom na Windows 8 będziesz mieć szybszy dostęp do informacji, które trafią na ekranu Twojego tabletu i komputera.

Dowiedz się więcej o aplikacji "Gazety Krakowskiej".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska