Oleszkowicza zna większość gorliczan. Najczęściej mówią o nim Romek-Ogrodnik. I nie ma w tym cienia złośliwości. Bo Romek o kwiatach, warzywach, nowalijkach, krzewach ozdobnych może opowiadać naprawdę długo. Tym razem zadzwonił, by pochwalić się łubinową skrzynią: przyjedźcie, zdjęcia porobicie, bo urosły w tym roku, że ho-ho!
Łubin magnesem na pszczoły
Rzeczywiście, skrzynię z kwiatami widać z daleka. Widać i słychać, bo w kwiatach są steki pszczół. Łapki i brzuszki mają oblepione pyłkiem. Nie w głowie im uganianie się za człowiekiem i żądlenie.
- Łubin nie pachnie jakoś specjalnie, choć daje się wyczuć słodycz wokół – mówi ogrodnik. - Kwiaty mają ponad metr wysokości, choć u mnie pewnie są większe, bo dostały doskonale podłoże z naturalnego nawozu – chwali się.
Nie jest to szczególnie wymagająca roślina, rozsiewa się wręcz sama, ale potrzebuje jednego – dużo wody.
- Jego łodyga jest niemal pusta w środku. Potrafi naciągnąć wodę, jak strzykawka – mówi. - Wieczorem podlewam, a rano jest już niemal sucho – dodaj.
Łubiny zaczynają kwitnąć w czerwcu – obsypane kwiatami łodygi mienią się w słońcu różnymi kolorami. Często jeden kwiat może mieć różne barwy. Na dole ciemniejsze, w górnej części jaśniejsze.
Piwonię trzeba lubić, inaczej nie urośnie
Od łubinowej skrzyni ogrodnik ma rzut beretem do plantacji piwonii. Są jeszcze w pączkach, choć bywały lata, gdy o tej porze miał piwoniowy łan. Ma ich u siebie kilka gatunków. Komentuje żartobliwie, że nazw nie pamięta, bo i tak najważniejszy jest kwiat.
- Piwonie trzeba naprawdę lubić, bo inaczej nie zakwitną – zaznacza.
Sukces uprawy tkwi w odpowiednim nawożeniu i pielęgnowaniu. Piwonia bywa kapryśna. Bywa, że na rozkwitnięcie się pąków trzeba czekać wiele dni. Trzeba ją regularnie podlewać, zasilać. Warto, bo efekty są fantastyczne.
Tata Jan podpatrywał Skrzyńskiego
Rodzinną przygodę z ogrodnictwem zaczął jeszcze Jan Oleszkowicz, ojciec pana Romka. Jako pierwszy w mieście zajął się nim nie na zasadzie hodowania marchewki, cebuli i grochu, ale kwiatów, głównie doniczkowych, a sztuki tej uczył się u samego hrabiego Skrzyńskiego.
-Pamiętam, jak do taty przychodziły po te donice z hiacyntami wszystkie przedwojenne gorlickie damy - wspomina. - On zaś witał je słowami: całuję rączki, sługa uniżony - uśmiecha się.
I dodaje: od czternastego roku życia towarzyszyłem rodzicom w tych pracach. Zresztą, nie było innego wyjścia. Po podstawówce poszedł do szkoły naftowej. Skąd się wzięła - sam dzisiaj nie wie.