Cienka dlatego, że żona lubi pić dziennie pięć-sześć.
Robi jej kawę, kiedy chce się podlizać. No, czasem też upichci śniadanie, kiedy ma naprawdę dobry dzień.
- Wiele się nie napracuję, bo ona z jakichś mądrych książek nauczyła się takie dietetyczne jajko jeść - bez żółtka, za to z pieczarkami. Natomiast ja z córką Wikusią pałaszujemy "jajka na siedząco" - mówi Daniec.
Namiastka sektora
Posiłki w ich domu mają specjalną rangę. Jadają razem, przy stole. Opowiadają, co robili w ciągu dnia, co planują na następny. Po śniadaniu zazwyczaj jest mała awanturka - kto ma iść z Wiki do przedszkola...
- Bo każdy z nas chce. Jeśli wygrywam ja, ubieram dres, biorę małą na barana i hop! Czterysta metrów pokonujemy bardzo szybko - mówi Marcin Daniec. Nic to, że na drodze do przedszkola nie ma chodnika ("pozdrawiam panie urzędniczki" - zaznacza Daniec). Kiedyś próbował walczyć o inwestycje drogowe w swojej dzielnicy na obrzeżach Krakowa, ale słabo mu poszło.
- Miałem występ na jubileuszu straży miejskiej w Teatrze im. Słowackiego. Dowiedziałem się, że na widowni siedzi pani urzędniczka odpowiedzialna właśnie za te zgody na drogi. I rzuciłem jakiś żart ze sceny na ten temat. Kurczę, teraz to już chyba nigdy tego nie załatwimy. Ale narobiłem... - drapie się w głowę satyryk z miną winowajcy.
Do kuchni zagląda rzadko, to salon jest jego królestwem. Salon, a na środku - klubowy, skórzany czarny fotel. Oczywiście naprzeciwko telewizora. - To mój fotel, nieprzestawialny. Gdy się w nim zapadam, biorę szalik, żona i córka wiedzą, że teraz będzie rytuał. Mecz - opowiada Daniec.
Jak zaznacza, podczas meczu pije tylko JEDNO piwo.- No, chyba że koledzy, Marek i Piotr, przychodzą, to dwa. Drzemy się, modlimy, klniemy. To taka nasza namiastka sektora - podkreśla satyryk.
Jego znajomi wiedzą, że jest maniakiem sportu (nie tylko w wersji biernej). Na górze domu, na poddaszu, ma stół do bilarda. - Jesteśmy w tym z żoną bardzo dobrzy. Czasem tam się zamykamy i tniemy w bilard. Często ogrywamy znajomych - chwali się.
Orły na śniegu
Najprzyjemniejsze miejsce jest jednak na zewnątrz.
Ogród, podobnie jak dom, jest prosty i funkcjonalny. Trochę trawy, krzewów. Nad wszystkim czuwa ogrodnik - pan Jacek, po Akademii Rolniczej.
- Kiedy byłem mały, mieszkałem w takim miejscu, że mogłem wyjść z domu z kromką chleba w ręce nie budząc sensacji. Marzyło mi się, żeby mieć taki dom. Teraz mam - cieszy się.
Dodaje, że lubi tu przebywać nawet w zimie - po prostu usiąść na krześle i patrzeć. Żona krzyczy przez okno, że zimno, ale ja to lubię - opowiada.
A w zimie baraszkuje jak dziecko ze swoją córką.
- Uwielbiamy robić orły w śniegu. A żona krzyczy, że się rozchorujemy. Ma trochę racji, ale nie potrafimy się powstrzymać - śmieje się satyryk. Także w tym ogrodzie profesjonalną ocieplaną budę i kojec ma Puńcia - 10-letnia wilczurzyca, ulubienica domu i postrach okolicznych listonoszy.
Przyjaciele co się zowie
I pomyśleć, że ten dom marzeń zbudowali mu... przyjaciele. Marek i Ela, przedsiębiorcy.
No, może niedokładnie zbudowali, ale to oni przychodzili co dzień na budowę doglądać robotników (a wiadomo, że to czasem trudniejsze niż budowanie własnoręczne...). Parterowy, wygodny. Stanął w 1996 roku.
- Oni wtedy po pracy zajeżdżali tu swoim eleganckim samochodem, a w bagażniku mieli upaćkane od wapna i farb adidasy z budowy - wspomina z rozrzewnieniem Daniec.
- Mówili mi: jedź, graj koncert, my wszystkiego przypilnujemy. Tak też robiłem. Kiedy opowiadam tę historię ludziom, nie chcą wierzyć. Ja tu mogłem przyjechać może kilka razy. Pytali mnie np.: gdzie chcesz gniazda elektryczne? To miałem taką nieszczęśliwą minę, że już więcej nie pytali. Nie bardzo wiedziałem, z której strony to ugryźć - przyznaje.
Chłodnia na mleko
Przyjaciele poradzili mu rzecz rzadko spotykaną w domach - chłodnię. Nieduże pomieszczenie, metr na dwa, a w nim hektolitry mleka, wody. Słowem - taka olbrzymia lodówka.
- Wycięliśmy ją kosztem części mieszkalnej, ale było warto. Szalenie praktyczna rzecz - mówi satyryk.
Ma też w domu garderoby - on jedną i żona jedną. W jego wszystko ułożone kolejno na półkach, w doskonałym porządku. Na pierwszej półce - prezenty. Potem - koszulki do gry w tenisa - wszystkie kolory. Na trzeciej - dresy i spodnie. Na czwartej - krótkie spodenki.
- Pedancik z Pana?
- Nawet się nie obrażę o to słowo. Tu lubię mieć poukładane - podkreśla satyryk.
Jego żona ma garderobę oczywiście większą, też poukładaną. Ale nie przesadza. Nie ma stu par butów, za to sporo zwykłych balerinek. - Żona wychodzi z założenia, że nie należy kupować zbyt wielu butów, bo za rok już nie będą modne. A balerinki zedrze i kupi następne - wyjaśnia jej mąż.
Wrogowi nie życzę
Ostatnio przez dom satyryka przeszedł tajfun. No, może nie dosłownie, ale efekty podobne... - Trzy miesiące remontu. Najgorszemu wrogowi nie życzę - wspomina.
Jednak po remoncie dom zyskał sporo. Teraz Wiki ma swój wymarzony pokój w kolorze różowym. W nim kremowo-brązowe mebelki, a na nich różne wycinanki. Na przykład napis "Barbie".
- Sama to wycięła, wiedziała nawet, że to się pisze z "e" na końcu. Skąd ona wie takie rzeczy? - dziwi się satyryk. Albo napis "Agatka" - to jej ulubiona przyjaciółka, kuzynka. Lub samodzielnie wycięte serduszko Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wiki ma osiem par nożyczek i uwielbia ich używać.
W pokoju stoi też tablica, na której córka przykleja różne "minki". Smutne albo uśmiechnięte. To takie nagrody albo kary dla jej dwojga uczniów - Kuby i Wiktorii, czyli taty i mamy.
- Takie pseudonimy nosimy, kiedy bawimy się z córką w przedszkole. Ona jest panią Anią i nas dyscyplinuje. Ona rządzi nami, troszkę krzyczy. A ja się z tego cieszę - uśmiecha się Daniec.
Z dumą opowiada, że rzadko korzystają z pomocy opiekunki do dziecka. Mimo że jest w rozjazdach niemal przez cały rok, żona Dominika trzyma dom w swoich rękach.
- Tak ustaliliśmy na początku. Inaczej zupełnie byśmy się nie widywali. A tak jestem na bieżąco z życiem rodzinnym. Widzę jak moja córka rośnie, zmienia się i to jest bezcenne - opowiada.
Mówi, że bardzo dobrze mu się tu żyje. I że może kiedyś, przy dobrych wiatrach, ten chodnik do przedszkola w końcu poprowadzą. Trzeba mieć marzenia...
Jutro relacja z wizyty u Adama Wsiołkowskiego, artysty malarza i byłego rektora krakowskiej ASP.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+