Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin Zaród: nauczyciel, który lubi uczyć w chmurze

Redakcja
Marcin Zaród, anglista w V LO w Tarnowie został Nauczycielem Roku 2013. Nagrodę odebrał na Zamku Królewskim w Warszawie. Nie tylko o nowych technologiach w szkole rozmawia z nim Piotr Rąpalski.

Proszę przyznać, ile czasu spędza Pan przed komputerem?
Staram się mało, ale czasem nie wychodzi. W domu komputer, w ruchu iPad, e-dziennik w szkole i jeszcze coś puszczę z komputera na zajęciach, np. film. Po 10 minut na lekcję, sześć godzin w ciągu dnia, to w samej szkole robi się godzina. A w domu coś uczniom trzeba wrzucić na Facebooka, jakieś ćwiczenia interaktywne. Uczeń zapyta, czy już sprawdziany poprawione, trzeba odpowiedzieć...

Lufy nie może się uczeń doczekać?
(śmiech) Takie pytania padają z reguły przed końcem roku, kiedy uczeń chce gdzieś wyjechać i martwi się, czy uczyć się do poprawki, czy może już pakować plecak.

Wolno tak ślęczeć z uczniami przed ekranem?
To nie ślęczenie, ale w 85 procentach komunikacja z ludźmi po drugiej stronie.

Widzę tu obraz nauczyciela-kumpla. A co z dyscypliną, z dystansem?
To uczniowie dodają mnie na Facebooku, wymieniają się e-mailami. Sam o to nie zabiegam. Poza tym jako tłumacz przysięgły reklamuję się w sieci, więc łatwo do mnie dotrzeć drogą elektroniczną. Nigdy jednak nie zdarzyło mi się z tego powodu mieć nieprzyjemności, a pozytywów jest sporo.

Ale jak Pan "rzuci mięsem" w sieci, to uczeń zobaczy i może być afera.

Ale ja też widzę, co oni robią. Uczę ich też zabezpieczania swojej prywatności w internecie. Wspólnie stąpamy po polu minowym i się wzajemnie ubezpieczamy. Kiedy widzę, że uczeń wrzucił jakiś film czy zdjęcie, które może mu przysporzyć kłopotów - może jeszcze nie teraz, ale za kilka lat, jak będzie startował w wyborach - to biorę go na bok po lekcji i zwracam uwagę. I widzę, że uczniowie już bardziej uważają na takie sprawy. Uczę też, że kiedy staramy się o pracę, to sprawdzają nasze konta w sieci. I, że po przejrzeniu Facebooka, ze 150 podań o pracę zostaje 10, i to zanim zaczną się w ogóle rozmowy o posadzie...

To jakie są korzyści z takiego mailowania?

Panie redaktorze, już mało kto z nas używa e-maila do komunikacji! Służy tylko do tego, aby zalogować się na jakimś portalu czy stronie i tam odbywa się praca z uczniami. Nie wykonano chyba jeszcze badań w szkołach w tym temacie, i dlatego robimy to po pioniersku. Kiedy raz skorzystałem z e-maila, to miałem skrzynkę zawaloną 200 wiadomościami. Lepiej pracować w chmurze...

W czym? Buja Pan w obłokach?
(śmiech) W poczcie gmail każdy, mając konto, ma też dostęp do wirtualnego dysku i tam może tworzyć dokumenty, prezentacje itd. I uczniowie mogą mi to udostępnić, a ja sprawdzam pracę domową. Można też nad czymś pracować w wiele osób naraz. Tak się teraz pracuje w firmach, warto więc i to sobie przyswoić. Sam kiedyś w ten sposób testowałem tłumaczoną przez siebie grę komputerową z serii "Gwiezdne Wojny" dla firmy Lucas Arts. Ostatnio przygotowywałem też uczniów szkoły zawodowej do wyjazdu na staż do Hiszpanii. W ciągu zaledwie 20 minut stworzyli prezentację ponad 20 slajdów o kuchni hiszpańskiej po angielsku. Uczniowie robią też prezentacje na przenośnych smartfonach i tabletach...

To po co nam szkoła?
Bo internet nie wystarczy. Trzeba przyjść na lekcję i się sprawdzić. Nauczyciel nie musi być już źródłem wiedzy, ale przewodnikiem po niej. Uczniowie mają dzięki internetowi większy dostęp do informacji niż służby wywiadowcze państw 15 lat temu. Ale internet często kłamie. Uczę np. sprawdzania rzetelności haseł Wikipedii. Dzisiejszą rolą szkoły powinno być kierowanie uczniami w tym zalewie informacji i zachęcanie do kreatywnego myślenia na tej podstawie. Nie chodzi o to, aby jak Prusacy, zamykać uczniów w sali niczym w celi. W Tarnowskiej Fabryce Przyszłości dyskutujemy nad zmianami. Czy klasy bazujące na wieku uczniów, a nie ich pasjach i umiejętnościach, w danym przedmiocie nie są już anachronizmem? Podobne pytania rodzi sztywny 45-minutowy czas lekcji. Bywa że dzieciaki są tak mocno zaangażowane, że muszę wysyłać je na przerwę...

Fabryka Przyszłości. Co to takiego?

To projekt grupy ludzi, którzy starają się zaszczepiać nowoczesne technologie i ich wykorzystywanie w edukacji. Na przykład promujemy tzw. start-upy, tworzenie małych firm i poszukiwanie dla nich sponsorów, inwestorów. Wielu uczniów nie wie nawet, co to jest. A jedna z moich uczennic w ten sposób założyła szkołę jeździecką w okolicy Brzeska. Cały świat już tym żyje...

Od tych komputerów uczniowie będą mieć garby i jaskrę!
Każdy, kto promuje nowoczesne technologie, musi dodawać, że mają też one mroczne strony, a ponadto przypominać, że jest podwórko, boisko, rower, basen, wycieczki w góry i wyjazdy na narty. Trzeba oddychać cyfrowym płucem, ale też tym naturalnym.

Kto nie idzie na Turbacz, dostaje lufę z marszu?
Nic z tych rzeczy. Komórek też nie rekwiruję. W nowych klasach organizuję wycieczki integracyjne, ogniska, spacery, rajdy górskie. Pobudzam aktywność i uczniowie później już sami o to dbają. Raz nie chciało mi się jechać z klasą. Rzuciłem: zorganizujecie - pojedziemy. W trzy dni uczennice przedstawiły mi program parodniowej wycieczki w Tatry i zarezerwowały noclegi. Musiałem tylko zadzwonić do przewodnika. To się nazywa równowaga i sukces.

Uczy Pan też za pomocą gier komputerowych, które rodzicom kojarzą się z uzależnieniem i ze stratą czasu.

Gry potrafią uczyć. Jestem akurat na kursie internetowym robionym przez Uniwersytet w Winsconsin w USA, który dotyczy wykorzystywania gier do edukacji. Bierze w nim udział około 30 tysięcy osób. Od Amerykanów, Francuzów, po Hindusów. Każda gra komputerowa ma walor edukacyjny. Dla Polaków szczególnie te anglojęzyczne.

Jak Pan uczy poprzez gry?

Ostatnio eksperymentujemy z grą, w której uczniowie wcielają się w postaci z filmów. Twarze uczniów lub ich całe sylwetki podkładane są w filmie zamiast aktorów i muszą oni wypowiadać dialogi. Na przykład scena "I will be back"z Terminatora czy z Forresta Gumpa rozmowa przy pudełku czekoladek na ławce. Mamy też grę, gdzie śpiewa się piosenki w duecie jak na karaoke. W obu za poprawną wymowę dostaje się punkty. Takie, zupełnie inne lekcje, mają motywować do nauki, również zdrową rywalizacją. Uczniowie grają też na portalu internetowym, uzupełniając brakujące słowa w tekstach piosenek. Sprawdzam ich konta z wynikami i najlepsi dostają piątki równe piątkom na sprawdzianie. Oglądamy też filmy anglojęzyczne. Raz zorganizowałem też noc oglądania trylogii Tolkiena i dyskusji nad nią.

Pierwsza gra, w którą sam pan zagrał?

"Dig-Dug" na Atari 65. Kopało się ludzikiem w ziemi i zbierało owocki, uciekając przed potworami. I już jedno słówko angielskie przyswojone. Dig - czyli kopać. Ale są też krwawe, brutalne gry. Mają jednak ograniczenia wiekowe, których nie powinno się lekceważyć. Podobnie Facebook, gdzie konta powinno się zakładać od 13. roku życia. To nie wymysły, ale ważne rzeczy pod względem rozwoju człowieka. To muszą jednak wiedzieć rodzice. Fakt, że gra jest animowana, nie znaczy, że jest dla dzieci.

Przygotowuje Pan lekcje uczniom w internecie, czyli robi za nich notatki...
Przeciwnie. Muszą odrabiać zadania domowe przed lekcją, oglądając moje filmiki w sieci mówiące o tym, co będzie na lekcji. Na nią przychodzą już z podstawami i mogę się skupić na tłumaczeniu problemowych aspektów, odpowiadaniu na pytania i ćwiczeniach. Mój film pomagający przygotować się do matury, ma w internecie 40 tys. wejść. W domu uczniowie mogą przeglądnąć lekcję, leżąc w łóżku, coś przewinąć do tyłu i powtórzyć. Mnie przewinąć na lekcji ciężko (śmiech). Wtedy można na lekcjach przejść do bardziej ciekawych ćwiczeń niż wstawianie brakujących wyrazów w zdania. Uczniowie nagrywają np. opowieści z wakacji na komórce. Odsłuchuje kolega z ławki i oceniają sobie wzajemnie wymowę. Przecież w realnym życiu używa się telefonu. Bardziej nieśmiali uczniowie przełamują tremę. Wiadomo, że tylko tak angielskiego się nie nauczy, ale to zachęta i poszerzanie możliwości. Zastrzyk dopaminy wspomaga naukę.

Uczniowie mają różny dostęp do nowinek. Ktoś może poczuć się pokrzywdzony.
Zawsze mam do wypożyczenia telefon, iPad czy komputer na lekcji. Ale widzę, że różnice już się zatarły. Nie używamy rzeczy, które nie są ogólnie dostępne. Co więcej, zachęcam uczniów do brania udziału w projekcie "Latarnicy Polski Cyfrowej", dzięki któremu uczą oni starsze osoby obsługi komputera. Opowiadają potem, że często pierwszy kontakt z myszką to dla takich ludzi jest wielkim przeżyciem.

Reakcja innych belfrów?

Nikogo nie przymuszam, ale widzę, że inni starają się z tego czerpać i naśladować. I bardzo dobrze. Uczenie każdego przedmiotu można wspomagać takimi metodami. Nauczyciele powinni też zrozumieć, że już nie są jedynymi źródłami wiedzy.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska