Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marczułajtis bije na alarm: polski snowboard umiera

Rozmawiał Przemysław Franczak
Jagna Marczułajtis-Walczak, twarda i uparta dziewczyna z Poronina, nie lubi się poddawać. Władze Polskiego Związku Snowboardu coś o tym wiedzą
Jagna Marczułajtis-Walczak, twarda i uparta dziewczyna z Poronina, nie lubi się poddawać. Władze Polskiego Związku Snowboardu coś o tym wiedzą Leszek Cykarski
- Kocham snowboard, ale nie pozwolę sobą pomiatać - mówi w rozmowie z "Gazetą Krakowską" jedna z najlepszych polskich snowboardzistek w historii, Jagna Marczułajtis-Walczak.

W ubiegłym sezonie wróciła Pani na stok po trzyletniej przerwie, ale głównego celu, czyli awansu na igrzyska w Vancouver, nie udało się zrealizować. Ma Pani zamiar kontynuować karierę?
Zobaczymy. W tym momencie tak naprawdę nie mam z kim trenować, bo jestem - jeśli można tak to ująć - w opozycji do szkoleniowca reprezentacji pana Pawła Dawidka.

Nie chcę trenować z kimś, kto nie zna się na podstawowych kryteriach kwalifikacji olimpijskiej (zawodnicy zarzucali opiekunowi, że kuriozalnymi decyzjami pozbawił szans na wyjazd na IO do Kanady Karolinę Sztokfisz - red.), więc na razie trenuję sama. Przekonamy się, co przyniesie zima, bo to będzie najważniejsze. Na razie mam co robić: moja szkoła snowboardowo-narciarska w Witowie działa i mnie potrzebuje, mam trochę nowych pomysłów, które chcę zrealizować i rozwijać się dalej.

Wilka ciągnie jednak do lasu?
Jasne, bo kocham snowboard, ale też nie pozwolę sobą pomiatać. Wiem, czym to się je, wiem, czym są starty w Pucharze Świata, więc muszę pracować z ludźmi, na których mogę polegać. Jeżeli to nie będzie możliwe, to dam sobie z tym spokój.

Może własny zespół, na wzór teamu Małysza albo Kowalczyk, byłby dobrym rozwiązaniem?
Pojawił się taki pomysł, żebym trenowała i miała konsultacje z trenerem francuskim, który mnie prowadził przed igrzyskami w Salt Lake City (2002 rok, Marczułajtis zajęła tam 4. miejsce w slalomie równoległym - red.) ale niestety pan Dawidek nie zgodził się na to i nadal robi trudności, więc jest to ciężka sprawa. Tym bardziej że ja też chciałam objąć kadrę jako trener, ale przegrałam z Dawidkiem w konkursie.

A na dodatek nie szczędzi Pani krytycznych słów szefom Polskiego Związku Snowboardu.
Właśnie. Teraz przymierzam się do zrobienia kursu trenera pierwszej klasy, ale ze związku nie mam żadnego wsparcia. Od PZSnow otrzymałam opinię raczej. Hmm, no nie otrzymałam poparcia w tej sprawie, także cały czas są jakieś zgrzyty na linii ja - związek.

Czeka Pani na zmiany? Snowboard ma pod swoje skrzydła wziąć Polski Związek Narciarski.
W tym momencie to jestjedyna rozsądna rzecz, jaką można zrobić. Cały czas o to walczymy i z innymi kadrowiczami czekamy na wejście w życie odpowiedniej ustawy. Wciąż jest jednak sporo znaków zapytania, bo pozostaje sprawa klubów: część będzie pod PZN-em, część zostanie w PZS i teraz pojawia się pytanie, które mistrzostwa Polski będą ważne. Te organizowane przez PZN czy te organizowane przez PZS? To są takie kwestie, które wciąż pozostają sporne. Teraz jednak i tak niecierpliwie czekamy na decyzję z ministerstwa sportu. Jeżeli wejdzie w życie ta ustawa, a tak dzieje się we wszystkich krajach europejskich i na całym świecie, że związki snowboardowe są wcielane przez organizacje narciarskie, to będziemy podlegać pod PZN i mam nadzieję, że coś się wtedy zmieni.

Jednak nie stanie się to z wtorku na środę.
Niestety, bo na samo przejęcie potrzebne są dwa lata. Tyle wynosi okres przejściowy. Ale to i tak jest pocieszające, że nie cztery, bo jest szansa, że do następnych igrzysk coś się jeszcze wydarzy.

Dziś jaka jest Pani diagnoza stanu polskiego snowboardu?
Polski snowboard w tym momencie umiera. Jest kilka nowych osób, które wybiły się dzięki talentowi, jak Maciek Jodko, ale przecież trzon kadry tworzy cały czas - jak ja to mówię - stara gwardia. To dzięki naszym wynikom pojawiają się pieniądze na finansowanie młodzieży, ale w PZS nikt tego nie docenia i nie szanuje naszego zdania. Poza tym teraz nie wiadomo, co się będzie działo z Mateuszem i Pauliną Ligockimi, najlepszymi przecież naszymi snowboardzistami ostatnich lat. Ich klub AZS Katowice już wymeldował się z PZS i zameldował w PZN, ale nie wiadomo, kto ma finansować ich starty i przygotowania. Nie znam szczegółów, ale jest to sprawa przykra i trudna.
Sądziłem raczej, że oboje odetchną z ulgą, bo oni z prezesem PZS Markiem Królem też mieli nie po drodze.
Proszę pana, oni są teraz w jeszcze gorszej sytuacji. Niby z jednej strony, jako klub, przynależą do PZN, ale jako kadra są pod PZS. I co? I Paulina Ligocka, która przez wiele lat trenowała ze swoim ojcem i miała świetne wyniki, dowiaduje się, że ma nowego szkoleniowca. Jej tata przegrał w konkursie z dziewczyną, która prowadziła młodzików, nigdy nie była na Pucharze Świata, nie ma doświadczenia. Doskonale rozumiem Paulinę, że nie chce z nią trenować, bo tak samo ja nie chcę trenować z Dawidkiem. Identyczna sytuacja jest w snowcrossie. Mateusz Ligocki nie ma trenera, z którym długo pracował - mówię o Marcinie Sitarzu - bo też został usunięty. Po prostu był niewygodny i nie po drodze.

Dla kogo?
W związku za sznurki pociągają prezes Marek Król i Paweł Dawidek. Nikogo nie dopuszczają do władzy i ustawiają sobie takich ludzi, żeby im było wygodniej. W związku wszyscy są albo bratem, albo wujkiem, albo rodziną, albo przyjacielem i to się nam bardzo nie podoba. Walczymy o to, żeby związek był dla sportu, a nie dla rodziny i przyjaciół.

Historia, kiedy nie wpuszczono was w Nowym Targu na zjazd związku, odbiła się w kraju szerokim echem.
Próbowaliśmy z nimi rozmawiać, ale się nie udało. Była telewizja, była prasa, wiceminister sportu też miał problem z wejściem na zarząd. W ogóle były jaja. Ale coś się dzieje przynajmniej.

W 2014 roku igrzyska zostaną rozegrane w Soczi. Widzi się tam Pani?
Nie mówię tak, nie mówię nie. Gdy rozmawiałam ostatnio na Facebooku z moją koleżanką ze Słowenii to pisała, że Rosjanie walczą o to, żeby w Soczi był slalom równoległy. Jeśli im się uda wprowadzić go do kalendarza, to raczej nie odpuszczę. Slalom równoległy jest moją ukochaną konkurencją. Jeśli musiałam dużo poświęcić, żeby nauczyć się jazdy w gigancie równoległym, to slalom mam we krwi. Byłaby szansa na dobry wynik.

Mówimy w tym momencie o olimpijskim medalu?
Tak, a dlaczego nie? Skoro po trzech latach wróciłam i dalej jestem najlepsza w Polsce….

To dobrze świadczy o Pani, czy źle o polskim snowboardzie?
Można obronić obie tezy. Ja jednak po powrocie potrafiłam zająć jedenaste miejsce w Pucharze Świata, więc potencjał jest. Poza tym w przypadku igrzysk mówimy o slalomie równoległym… To "moja" konkurencja. Robię to od dziecka i kocham to robić, ale chcę pracować z ludźmi, którzy są dla mnie autorytetem i wsparciem.

Kiedy więc podejmie Pani ostateczną decyzję odnośnie nowego sezonu?
Wie pan, ja nie mam jakiegoś ciśnienia, mam co robić, więc zobaczymy. Powiem jednak tak: jeżeli w Soczi będzie slalom równoległy, to na pewno będę trenować i przygotowywać się do startów. Nie poddaję się, natomiast wiem czego chcę w życiu i - powtórzę to raz jeszcze - na pewno nie dam sobą pomiatać.

Stres nadal odreagowuje Pani jeżdżąc na koniach i motorach?
O tak, konie to ciągle moja wielka miłość i pasja. W ten weekend startowałam nawet w jeździeckich mistrzostwach gwiazd w Zakrzowie, ale traktuję to całkiem rekreacyjnie, zwłaszcza że właśnie zmieniłam konia. Jest jeszcze młody i muszę go dużo nauczyć, a nie mam na to czasu i wszystko się jakoś rozłazi. A motory? Poszły w odstawkę, ale gdzieś tam w myślach są. Jak tylko dzieci podrosną na tyle, że będą mogły same dojeżdżać do szkoły, to znów kupię sobie jakąś szybką maszynę.

Rozmawiał Przemysław Franczak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska