Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Sowa: Lubię sobie porządzić

Wojciech Harpula
Marek Sowa nie obraża się za określenie: technokrata
Marek Sowa nie obraża się za określenie: technokrata Andrzej Banaś
Uważa siebie za człowieka czynu. Nie spekuluje, nie roztrząsa wszystkiego sto razy. - Działam. Lubię widzieć efekty swojej pracy. Po to zostałem sołtysem w Bobrku, potem radnym. Nie myślałem wtedy o żadnej karierze politycznej. Zależało mi na tym, żeby w Bobrku były telefony, wodociąg i gaz. Dziś zależy mi na tym, żeby Małopolska była nowoczesnym, prężnym regionem - mówi marszałek Małopolski Marek Sowa w rozmowie z Wojciechem Harpulą.

Panie Marszałku, lubi Pan sobie porządzić?
Tak. Lubię. Rządzenie jest elementem dobrego wypełniania moich obowiązków. Ale nie upajam się tym. Po prostu lubię, jak wszystko działa sprawnie. A żeby wszystko szło jak należy, ktoś musi podejmować decyzje. Nie ukrywam, że potrafię być bardzo zdecydowany. Nawet bezwzględny.

Urzędnicy też tak mówią.
Jeśli dostrzegam, że ktoś nie wywiązuje się z ustaleń, mówię to wprost. Nie sprawia mi to przyjemności, ale nie mam problemu z podejmowaniem niepopularnych decyzji. Także personalnych.

Ma Pan opinię dość apodyktycznego szefa.
Daję ludziom swobodę funkcjonowania. Jeśli ktoś chce z tej swobody korzystać - nie ma sprawy. Warunek jest jeden: musi być postęp, sprawy muszą mieć właściwy bieg. Jeśli tak się nie dzieje, to zdarza mi się czasem być… niezbyt miłym.


Segregatory fruwają podczas zebrań?

Segregatory nie. Kartki papieru - zdarza się.


A wstęgi lubi Pan przecinać?

Miło jest otworzyć inwestycję, która powstała dzięki województwu i przyda się ludziom. Ale proszę mi wierzyć, to nie jest chleb powszedni w urzędzie. Chlebem powszednim są problemy do rozwiązania, sprawy wymagające interwencji. To załatwia się w ciszy, w gronie współpracowników. Wstęgi, wizyty i spotkania to wisienka na torcie.

Proszę nie mówić, że ta wisienka nie jest smaczna. Tłumek ludzi, każdy chce coś załatwić, zamienić kilka słów z marszałkiem…
Na początku mocno mnie to krępowało. Teraz oswoiłem się już z pewnymi zachowaniami, ale wszyscy wiedzą, że za nimi nie przepadam. Cóż, niektórzy ludzie mają potrzebę bicia czołem przed każdą władzą.

Proszę im się nie dziwić. W końcu jest Pan najbogatszym człowiekiem w Małopolsce.
Ja?


Tegoroczny budżet Małopolski to 1,2 mld zł. Mało?

Prezydent Krakowa jest bogatszy. I to o wiele bardziej.

Ale jaki ma deficyt. Kraków oszczędza na wszystkim. Pan rozdaje pieniądze. Ogromne pieniądze.
Odpowiadamy za rozwój regionu, a skuteczna i przemyślana dystrybucja pieniędzy unijnych to jedno z naszych najważniejszych zadań.


W grę wchodzą miliardy złotych. Od sposobu wydania tych pieniędzy zależy rozwój Małopolski w ciągu najbliższych lat. Ta świadomość uskrzydla czy ciąży?

Robimy wszystko, by pieniądze unijne były zainwestowane jak najsensowniej. Myślami jestem już przy kolejnym okresie, przy nowej perspektywie finansowej Unii Europejskiej na lata 2014-2020. W poprzedniej kadencji staraliśmy się budować bazę, nadrabiać podstawowe zapóźnienia cywilizacyjne. Budowaliśmy drogi, bloki operacyjne, sale gimnastyczne. Teraz trzeba skupić się na inwestycjach punktowych. Mądrych, przemyślanych, wizyjnych. Takich, które będą miały wpływ na oblicze całego regionu, które mogą stać się "kołami zamachowymi" rozwoju Małopolski. Świadomość wagi i znaczenia podejmowanych decyzji dodaje mi sił, skrzydeł. Projekty, które teraz zainicjujemy, będą realizowane niezależnie od tego, kto będzie rządził Małopolską po kolejnych wyborach. To po nas zostanie.

Co by Pan chciał po sobie zostawić?
Znajdziemy w sobie odwagę i zdecydujemy się na kilka milowych przedsięwzięć. Do 2014 roku zostaną zaprojektowane i przygotowane do realizacji.

Czyli?
Szybka Kolej Aglomeracyjna. Na początek planujemy przynajmniej dwie trasy: Balice - Kraków - Wieliczka, Tarnów - Kraków - Trzebinia i dalej do Katowic. Przy przystankach powstanie system park & ride, wprowadzimy zintegrowany bilet, kupimy nowoczesne pociągi. Mam ogromną nadzieję, że w końcu ruszy budowa północnej obwodnicy Krakowa i drogi ekspresowej S7 na całym małopolskim odcinku. Zabierzemy się też do prac nad drogą przyspieszoną Brzesko - Nowy Sącz. Chętnie wesprzemy projekty miejskie.


Nowa Huta przyszłości?

Tak, ale nie tylko. Pomożemy miastu Krakowowi uzbroić okolice kombinatu w niezbędną infrastrukturę. Wspólnie znajdziemy partnerów do udziału w tym przedsięwzięciu. Damy impuls do budowy centrum nowoczesnych technologii. Tam mogą pojawić się inwestycje warte miliardy złotych. Będziemy pamiętać też o turystycznych walorach Małopolski. Zupełnie odmienimy centrum Krynicy. Wesprzemy Oświęcimską Przestrzeń Spotkań. Takich projektów jest zresztą znacznie więcej. Łączy je jedno - wielka skala i znaczenie dla regionu.

Mówi Pan, że to projekty wizyjne. W którym świecie czuje się Pan bezpieczniej - tabelek i procedur czy kreacji, idei, wizji?
Przyszłość jest dla mnie bardzo ważna, ale nie jestem wizjonerem pokroju Janusza Sepioła. Nie przenoszę się myślami do Małopolski roku 2040. Realizm, pragmatyzm, skuteczność to postawy o wiele mi bliższe. Jestem człowiekiem czynu. Nie spekuluję, nie roztrząsam wszystkiego sto razy. Działam. Lubię widzieć efekty swojej pracy. Po to zostałem sołtysem w Bobrku, potem radnym. Nie myślałem wtedy o żadnej karierze politycznej. Zależało mi na tym, żeby w Bobrku były telefony, wodociąg i gaz. Dziś zależy mi na tym, żeby Małopolska była nowoczesnym, prężnym regionem. Skala zupełnie inna, ale mechanizm ten sam: sprawić, że fragment rzeczywistości, na który masz wpływ, zmieni się na lepsze. Działać optymalnie w ramach dostępnych możliwości.

Mamy marszałka technokratę?
Proszę bardzo. Nie mam nic przeciwko takiemu określeniu. Twardo stąpam po ziemi, liczę się z realiami, działam w sposób bardzo praktyczny. Nie chcę i nie jestem w stanie zbawić całego świata. Uważam natomiast, że trzeba realnie, zdroworozsądkowo oceniać problemy i szukać najlepszych sposobów ich rozwiązania. Jednak taki model działania nie zabija we mnie myślenia o długofalowych celach. Dlatego właśnie mówię o inwestycjach, które zmienią Małopolskę na lepsze. One będą owocować jeszcze za kilkanaście, kilkadziesiąt lat.

Od pracy w kopalni do budowania lepszej Małopolski. Daleką drogę Pan przebył.
Daleką. Wiele mi się udało. Nie zawsze zdarzenia szły po mojej myśli, ale nawet jak coś mi się nie udawało, to po czasie okazywało się, że niepowodzenie też może mieć pozytywne skutki.

Co Pan ma myśli?
Na przykład w 2002 roku zabrakło mi 400 głosów, żeby zostać burmistrzem Chełmka. Wówczas marszałek Janusz Sepioł zaproponował mi przeprowadzkę do Krakowa. Z perspektywy czasu cieszę się, że przegrałem te wybory.
Miałem w życiu więcej takich splotów okoliczności, które ostatecznie układały się dla mnie bardzo korzystnie. Może Opatrzność nade mną czuwa.

Powiedział to Pan bardzo serio.
A jak, będąc bratem księdza, mam mówić o Opatrzności Bożej? [śmiech] Jestem wierzący. I nie kryję, że czasem odwołuję się do opieki Stwórcy. Gdy mam do podjęcia trudną decyzję, kieruję myśli do Boga. Liczę na podpowiedź, na łaskę mądrości z góry. Robię tak od dawna. To mi pomaga.

I dostaje Pan te podpowiedzi z góry?
Nie uważam się za nieomylnego, ale myślę, że podejmujemy w urzędzie dosyć trafne decyzje. Nie mam poczucia, że popełniliśmy błąd, dopuściliśmy się zaniechania, przeoczenia.

Jest Pan pewny siebie.

Nie jestem zarozumiały. Po prostu wierzę w to, co robię. Tak już mam. Jeśli w coś się angażuję, to na sto procent. Tak żeby mieć z tego satysfakcję. Nieważne, czy chodzi o pracę w urzędzie czy w kopalni.


Pan rzeczywiście pracował w Kopalni "Piast" jako górnik?

Tak. To nie legenda. To było jeszcze w latach 80. Skończyłem liceum zawodowe, nie chciałem zdawać na studia, a kopalnia była atrakcyjnym miejscem pracy: można było odrobić wojsko i zarobić przyzwoite pieniądze. Poszedłem na oddział górniczy. Na początku dostałem szuflę i wrzucałem to, co spadło z taśmy, z powrotem na taśmociąg. Gorąco, woda leje się ze stropu, ciemno, niesłychane zapylenie. Trzeba kilku miesięcy, żeby oswoić się z kopalnią. Potem pracowałem przy konserwacjach i na ścianie. Z czasem zrobiłem uprawnienie górnicze. Warunki pracy były ciężkie, ale miło wspominam ten okres. Podobnie jak mój cały pobyt w Finlandii. Miałem pojechać tylko na miesiąc, żeby dorobić, zbierając truskawki. Wróciłem dopiero po półtora roku.


Zbieranie truskawek aż tak Pana pochłonęło?

To wciągające zajęcie [śmiech]. Mój rekord to 160 kilogramów truskawek w ciągu dnia. A mówiąc serio - po prostu miałem szczęście. Trafiłem na bardzo dobrych, uczciwych, sympatycznych ludzi. Nasze truskawki transportowano do Hyvinki, miasta oddalonego kilkadziesiąt kilometrów od Helsinek. Odbiorcy truskawek mieli kilka sklepów, restaurację. I kiedyś zapytali gospodarzy, u których pracowaliśmy z kolegą, czy mogliby kogoś polecić, bo budują właśnie nowy sklep. Daliśmy się poznać z dobrej strony, a że zbiory się już kończyły, więc polecili nas. Tak trafiłem na budowę. Tyraliśmy niesamowicie. Był taki miesiąc, że pracowaliśmy ponad 300 godzin. Jako marszałek mogę powiedzieć, że jadę na pełnych obrotach, ale takiej normy nie wyrabiam - zatrzymuję się na 270-280 godzinach miesięcznie.

Dobrze chociaż płacili w Finlandii?
Gdy mój brat Kazek odwiedził mnie po pół roku, to zabrał do domu 10 tys. odłożonych dolarów. Mieliśmy świetne warunki, zapewnione mieszkanie, wyżywienie. Gdy skończyliśmy budowę, właściciele zaproponowali nam pracę w sklepie. Rozwożenie towaru, układanie w magazynach.

Był Pan na najlepszej drodze do emigracji. Dlaczego wrócił Pan do Polski?
Miałem 24 lata i stanąłem przed decyzją, gdzie ułożyć sobie życie. Miałem wewnętrzne przekonanie, że przed Polską otwiera się gigantyczna szansa. Że to najlepszy moment na zakładanie biznesu, realizowanie się w kraju. Więc wróciłem. Kolega, z którym pojechałem, został w Finlandii na stałe. Ja przywiozłem stamtąd świetne wspomnienia.

I pieniądze na biznes.
I pieniądze. Dzięki nim otworzyłem dyskotekę w Bobrku. Taką, jakie widziałem w Finlandii.

To był dochodowy interes?
Bardzo dochodowy. W weekend bawiło się ponad 300 osób. Na wesele nie musiałem długo zbierać.

To dlaczego do dziś nie prowadzi Pan dyskoteki?
Nie nadawałem się. Nie grałem w adwent, o Wielkim Poście już nie mówiąc. Poza tym to biznes wysokiego ryzyka. Wiele w nim… zagrożeń dodatkowych.

Narkotyki, mafia?
Nie miałem takich problemów, ale wiadomo, że taka działalność może przyciągać różne brzydkie persony. Decyzję o zwinięciu interesu podjąłem w 1995 r., gdy byłem już radnym. Miałem wtedy problemy, nie mogłem dostać zezwolenia na sprzedaż alkoholu. Spór radnego z burmistrzem w prywatnej sprawie to nic dobrego. Byłem w klinczu. Gdy nadarzyła się okazja, by sprzedać wyposażenie klubu, zrobiłem to. Los tak pokierował, że współpracę zaproponował mi znajomy, który był właścicielem stacji paliw. Zostałem szefem jego firmy. A na tej stacji paliw tankował Paweł Graś. Jeździł wtedy do swoich rodzinnych Kęt starym audi.

I tak trafił Pan do polityki? Chyba rzeczywiście ma Pan szczęście w życiu.
Poznaliśmy się z Pawłem, kilka razy piliśmy kawę. Wiedział, że jestem aktywnym radnym. Gdy tworzył Ruch 100, szukał zaangażowanych osób. Młody sołtys z podoświęcimskiej wsi świetnie pasował do jego koncepcji. W 1996 roku pojechałem na zjazd Ruchu 100. To była moja pierwsza partia. Gdyby nie ta stacja benzynowa, może nie byłoby mnie w świecie polityki.

Dobrze Panu w tym świecie? Gry, podchody, intrygi, bezsensowna gadanina.
Jeśli chce się mieć wpływ na rzeczywistość, to nie da się uniknąć działalności politycznej. Jednak - i mówię to zupełnie szczerze - działalność polityczna absorbuje mnie tylko w niewielkim stopniu. Wszyscy wiedzą, że partyjne gierki zbytnio mnie nie interesują. I generalnie to akceptują, chociaż niektórym przychodzi to z dużym trudem. Na pewno nie buduję swojej pozycji, rozdając stanowiska, tworząc koterie, otwierając urząd dla wszystkich działaczy, którzy szukają pracy. Tu nie ma synekur.


Panie Marszałku, Pan siebie słyszy? Znalazł Pan pracę wszystkim byłym parlamentarzystom PO. Jacek Krupa, Tadeusz Patalita, Jan Musiał, Stanisław Bisztyga. Przegrali wybory i dostali posady dzięki Panu.

Zapomniał Pan jeszcze o Bronisławie Dudce z PSL-u. Ale poważne: pomysłu na zagospodarowanie byłych parlamentarzystów stanowczo bronię. Nie szukałem pracy dla partyjnych kolegów, którzy zostali bez zajęcia. Tych ludzi, z doświadczeniem, wiedzą, autorytetem, po prostu należało wykorzystać z jak największym pożytkiem dla regionu. I oni w pracy świetnie się sprawdzają. Ludzie mający duże doświadczenie, w tym legislacyjne, i kontakty w Warszawie są na wagę złota. Uważam, że błędem byłoby nie wykorzystać ich potencjału.

A mnie wydaje się, że największą rolę grała tu lojalność partyjna. I pozwoli Pan, że zostanę przy swoim zdaniu.
Na pewno nikt nie pracuje w urzędzie tylko dlatego, że jest członkiem PO. Nie ulegam personalnym naciskom ze strony partii. Nie zatrudniam "z polecenia". W urzędzie pracuje 30 osób mniej, niż w chwili gdy zostałem marszałkiem. Proszę pokazać mi drugi taki urząd w Polsce.

Działacze partyjni zgłaszają się do Pana z jakimikolwiek innymi sprawami niż te natury personalnej?
Oczywiście. Głównie chodzi im o wsparcie konkretnych inwestycji w regionie. Ale rozmawiamy także o innych sprawach. I propozycje personalne też się pojawiają.

A Pan im nie ulega. I jak tu frakcję budować? Musi być Pan politycznym samotnikiem.
Marszałek powinien współpracować z każdym znaczącym politykiem w Małopolsce. I robię to. Nigdy nie pozwolę się zakwalifikować do żadnej frakcji w PO. Tak samo dobrze współpracuję z posłem Rasiem, jak i z ministrem Gowinem. Nikt jednak chyba się nie obrazi, jeśli powiem, że o wiele łatwiejsza jest współpraca z parlamentarzystami spoza Krakowa. Polityka, rozgrywki wewnątrzpartyjne nie angażują ich tak mocno. To są prawdziwi liderzy z mocną pozycją w swoich społecznościach lokalnych. Ich potrzeby czy oczekiwania są konkretne, realne, obiektywnie ważne.

Ma Pan ambicje polityczne?
To zupełnie naturalne, że chciałbym być marszałkiem przez kolejną kadencję. Zadaniem marszałka powinno być osiągnięcie takiego wyniku wyborczego, który pozwoliłby na kontynuację jego działalności. Tu nie chodzi o moje ambicje, ale o odpowiedzialności wobec swojej formacji politycznej. W poprzednich wyborach przygotowywałem listy do sejmiku i Platforma osiągnęła świetny wynik wyborczy. Po raz pierwszy - i na razie jedyny - wygraliśmy wybory w Małopolsce. Teraz trzeba robić wszystko, by powtórzyć ten rezultat. Nie ma lepszej oceny działalności samorządowca niż poddanie się pod osąd mieszkańców. Sytuacja polityczna w kraju oczywiście będzie miała wpływ na wynik wyborów samorządowych, ale jestem optymistą w tym względzie.

A nie ciągnie Pana do biznesu? Większe pieniądze, nie trzeba dbać o poparcie w partii, startować w wyborach.
Czasem słyszę opinie z kręgów biznesowych, że poradziłbym sobie w tej dziedzinie, jednak dużo więcej znaków na ziemi wskazuje, że pozostanę w polityce. Jako marszałek mam znaczący kapitał. Mogę liczyć na sporo głosów. Nie ma co zbyt daleko wybiegać w przyszłość, ale być może wyląduję kiedyś na Wiejskiej.


Nie boi się Pan, że mimo kapitału politycznego, jakim dysponuje urzędujący marszałek, wyleci Pan za burtę? Niekorzystny układ w partii, czyjś kaprys, czyjeś ambicje.

Oczywiście, że tak może być. To naturalne. Marszałek nie jest samotną wyspą, z którą muszą się wszyscy liczyć. Kandydat na marszałka musi mieć rekomendację swojego ugrupowania i koalicjanta. W 2014 r. ktoś będzie musiał taką rekomendację dostać. Nie wierzę jednak, że jedynym elementem tej decyzji będzie wynik wewnątrzpartyjnej gry. Jednak nawet gdyby pojawił się jakiś negatywny scenariusz, to mam nadzieję, że poradzę sobie w życiu.

Zawsze ma Pan "plan B"?
Niemal zawsze. Tylko w 2010 roku nie miałem.

Wtedy został Pan marszałkiem.
Czasami warto postawić wszystko na jedną kartę.. Sam Pan widzi: nieźle sobie radzę w życiu.

Rozmawiał Wojciech Harpula

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska