- Potrzebny jest język ojczysty, czytanie i historia - uważa Anna Zalewska, minister edukacji. - Bez czytania nie ma matematyki, a znajomość lektur pozwala się poruszać po świecie medialnym, teatralnym. Lektury, jak szkoła, mają być kręgosłupem określającym zasady i wychowujące. Opierać się na historii i nowoczesności.
Jakie lektury obowiązkowe będą się znajdować na nowej liście? Tego jeszcze nie wiadomo, do września mają trwać prace ekspertów. Ma im przewodzić prof. Andrzej Waśko, znawca romantyzmu z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który na początek proponuje, by więcej pozycji znalazło się na liście lektur obowiązkowych. - By wzmocnić więzi kulturowe, wszyscy uczniowie muszą czytać to samo. I to czytać w całości, a nie subiektywnie wybrane fragmenty - podkreśla.
Taki kierunek zmian chwali Bogusław Kołcz, polonista, dyrektor Zespołu Szkół Akademickich w Nowym Sączu. Podkreśla, że dzięki uporządkowaniu listy lektur obowiązkowych łatwiej będzie na maturze porównać wiedzę uczniów. W tej chwili egzaminatorzy sami nie do końca wiedzą, czego mają wymagać.
- Jedni uczniowie znali „Potop”, inni „Krzyżaków”, a jeszcze niektórzy „Quo vadis” - mówi Kołcz. - Sienkiewicz to autor, który ma niepodważalne zasługi w kształtowaniu patriotycznej postawy Polaków. „Potop” powinien być lekturą obowiązkową. Resztę można sobie darować.
Sądecki polonista zwraca natomiast uwagę, że więcej czasu trzeba by poświęcić literaturze współczesnej, a nie, jak teraz, ograniczać się do romantyzmu i pozytywizmu. - Zbyt mało jest w programie poezji: Miłosza, Szymborskiej, Herberta.
Edyta Buff, polonistka z Zespołu Szkół Geodezyjno-Drogowych i Gospodarki Wodnej w Krakowie, widzi u młodych dużą barierę językową.
- Uczniowie nie rozumieją języka staropolskiego - zauważa. - Jeśli chcemy ich zachęcić do czytania, do tego, by widzieli wartość w książkach - bo przecież przygotowanie do matury nie jest jedynym celem - to trzeba ich zainteresować. Teksty muszą być bardziej współczesne zarówno pod względem języka, jak też spraw, o których mówią - apeluje.
Natomiast Teodozja Maliszewska, polonistka i wieloletnia dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 68 w Krakowie, jest nieufna w kwestii, bo, jak twierdzi, dotychczas przy takich okazjach to dzieci najbardziej dostawały w kość. Zauważa, że wśród młodszych uczniów nie ma problemu z czytelnictwem. Pojawia się on dopiero w starszych klasach, gdzie program jest przeładowany.
- Znam możliwości uczniów i wiem, że dawanie im do czytania ramotek sprzed dwóch wieków zakrawa na kpinę - zaznacza. - Takie pozycje, jak „Anielka”, „Janko Muzykant”, „Dym” czy „Kamizelka” są nie do przejścia: tylko bieda i smutek. Jeśli zaś mowa o dowartościowaniu języka ojczystego, to powinno się to odbyć poprzez zwiększenie liczby godzin.
W tej chwili w IV klasie szkoły podstawowej jest pięć godzin polskiego tygodniowo (dla porównania: cztery matematyki, dwie religii). W liceum - cztery godziny polskiego i tyle samo matematyki.
wsp. (gaja)