Morsów, zwłaszcza tych rodem z ziemi gorlickiej, nic nie jest w stanie zniechęcić do kąpieli. Im bardziej „zwykli ludzie” szczękają zębami na brzegu, tym oni są bardziej zadowoleni. Tak było właśnie dzisiaj nad brzegiem Sękówki.
Godzina zbiórki zawsze ta sama
Tuż przed godziną dziesiątą, zebrała się cała morsowa ekipa. Nie było ważne, że zanim dotarli do brzegu, trzeba było pokonać wielkie śnieżno-błotne kałuże. Nie przeszkadzało, że zanim się rozłożyli, musieli udeptać sobie kawałek grubego śnieżnego kożucha. Potraktowali to, jak rozgrzewkę. Skakali albo truchtali w miejscu, komentując głośno, że trzeba się spieszyć, bo woda stygnie. Grupowe wejście do tego niby ciepłego nurtu ma swoje zalety: zawsze można liczyć, że ktoś poda rękę, gdy prąd podetnie nogi albo po prostu doda otuchy.
Prawie, jak w najdroższym salonie kosmetycznym
Dzisiaj morsom kąpiel nie wystarczyła. Jak już wyszli z wody, dawaj turlać się i nacierać śniegiem, a przy okazji bitwę na śnieżki rozegrać. Ponoć nie ma lepszego sposoby na cellulitis.
