W tym kole najbardziej dotknięty złodziejskim procederem został Stanisław Kuciński, któremu w 2015 r. złodzieje ukradli 22 pszczele rodziny. Zna przypadki kradzieży pszczół m.in. w Gaju, Myślenicach, rejonie Proszowic.
Trzymał swoje ule w kilku miejscach na polach, głównie rzepaku, który jest jednym z największych pszczelich pożytków. - Takie wędrujące pasieki przynoszą korzyść obu stronom: pszczelarzom, bo pszczoły mają ułatwiony dostęp do miododajnych roślin. Zysk mają też rolnicy, gdyż na tych uprawach, gdzie pszczelarze stawiają ule, plony są o 30 procent większe, rosliny dorodniejsze, niż z upraw, gdzie pszczoły nie docierają i nie zapylają kwiatów - informuje Kazmierz Marszałek, prezes Stowarzyszenia Pszczelarzy Powiatu Krakowskiego z siedzibą w Krzeszowicach. Wie o kradzieży uli też w gminie Zabierzów: w Balicach i Nielepicach.
- Prowadziliśmy dochodzenie i zorganizowaliśmy spotkanie z pszczelarzami na temt możliwości zabezpieczania pasiek, co nie jest łatwe. Wykrycie sprawców też nie jest proste, gdyż złodziejami są fachowcy - mówi Grzegorz Pazdan, komendant Komisariatu Policji w Świątnikach Górnych, obejmującego też gminę Mogilany. - Oni nie kradą byle jakich rodzin, tylko te najbardziej miodne. Wcześniej obserwują ule, wiedzą, kiedy są pełne miodu, jakie pszczoły z nich wylatują i które opłaca się ukraść - zaznaczają mo-gilańsy pszczelarze: Jerzy Drobniak, Stanisław Kuciński, Józef Stroński i prezes Ożóg.
- Zabezpieczenie pasiek jest bardzo trudne, bo ula nie schowa się do stodoły lub sejfu - dodaje Stanisław Kuciński. Pszczelarze nie mają wątpliwości, że ten proceder jest niezwykle opłacalny dla złodziei. Apelują do nabywców pszczół i uli, by sprawdzali źródło ich pochodzenia. Kradzież pszczelich rodzin to nowe zjawisko, które obserwuje się od trzech lat w całej Polsce. - Na Pomorzu to plaga. To są kradzieże na zamówienie. W Niemczech, gdzie kilka lat temu z powodu chorób wyginęła ponad połowa miododajnych rodzin, za jedną pszczelą rodzinę hodowcy płacą nawet 700 euro - twierdzą pszczelarze. Wyliczają, że złodziejski interes jest tak intratny, że złodzieje z niego nie zrezygnują, tylko będą szukać lepszych metod kradzieży pszczół. Pszczelarze się nie poddają i szukają sposobów zabezpieczenia uli, zwłaszcza przed sezonem miodnym. Znakowanie, na przykład chipowanie ramek nie zdaje egzaminu, bo złodzieje kradną też same ramki. Pszczelarze liczą na pomoc wicewojewody Piotra Ćwika, który w zeszłym roku jako poseł , zainteresował się ich problemem.
Na razie pszczelarze zwożą ule z łąk i upraw, stawiają je bliżej zabudowań. Budują też ogrodzenia wokół pasiek i kupują psy, które mają odstarszyć złodziei.
Źródło: Dziennik Polski