Z doświadczenia ostatnich lat wyłaniała się obawa, że znów ktoś wykorzysta okazję, by zrobić zadymę i zakłócić podniosły nastrój tego święta w imię własnego widzimisię i chęci przeżycia takiego momentu, który stawia uczestników protestu chociażby na moment w centrum uwagi opinii publicznej. Możliwe, że autorzy takiego postępku mają jakąś inną motywację swojego działania, chociaż jej nie ujawniają. Może komuś służą, a może tylko szukają adrenaliny?
Niezależnie od tego, czym się kierowali, marzenia wielu, pewnie i niejednego polityka, nie spełniły się. Chyba były zbyt naiwne. Ale czymże jest zawód, jaki spotkał niepoprawnych marzycieli, wobec zawiedzionych oczekiwań Polaków, znużonych nieustannymi kłótniami i gorszącą walką o władzę, że tym razem, mimo podziałów, będzie można odetchnąć, ucieszyć się miłą atmosferą święta, bo chyba wszyscy uszanują Święto Niepodległości i nie nadużyją go do urządzenia sobie cyrkowego spektaklu, kompromitującego Polaków na świecie.
Oglądając transmisję telewizyjną z Marszu Niepodległości w Warszawie, usłyszałem najpierw informację, że jest spokój. Ucieszyłem się. Może wreszcie wszyscy zrozumieli, że właśnie tak trzeba. Niestety, po kilku minutach zauważyłem, jak spora grupa młokosów z zakrytymi twarzami przerwała kordon bezpieczeństwa. Poleciały kamienie, podpalony został samochód. Marzenie o podniosłym dniu niepodległości prysło jak bańka mydlana.
Czy władze, odpowiedzialne za zezwolenia na tego rodzaju imprezy, mając doświadczenie z lat poprzednich i wiedząc jak się to kończy, są na tyle naiwne, że łudzą się, iż ludzie zmądrzeją i już nie będą powtarzać błędów z przeszłości? Czy może - a byłoby to bardzo groźne - są wobec tego rodzaju wydarzeń bezsilne? Korzystanie z wolności musi być złączone z odpowiedzialnością za korzystanie z niej. Inaczej mamy do czynienia z bezprawiem, a demokracja nie może tolerować bezprawia. Wolność jednostki kończy się tam, gdzie narusza ona wolność drugiej jednostki, a co dopiero wielu osób.
Nie może być tak, że zagwarantowane demokracją prawo do organizowania publicznych zgromadzeń i manifestacji nie podlega nadzorowi, bo właśnie od tego jest demokratycznie wybrana władza, by przewidzieć i zapobiec sytuacjom, które stają się niebezpieczne dla mienia, zdrowia i życia ich uczestników. Pomijam wstyd, jaki odczuwam w stosunku do Polaków, ale i świata, że mamy u nas taką hołotę, nad którą nie potrafimy zapanować nawet w dniu Święta Narodowego. Nie jestem policjantem i nie znam metod zwalczania burd publicznych, ale, opierając się na prostej logice, uważam, że jeżeli podczas takiego zgromadzenia pojawi się jakikolwiek niedozwolony incydent, policja powinna interweniować natychmiast, by go stłumić i dać sygnał innym, że nie warto iść tą drogą.
Nie mogę zrozumieć, dlaczego ustawodawca, wiedząc że sprawcy tego rodzaju zamieszek są anonimowi, bo zakrywają twarze kominiarkami i maskami, nie był zdolny do uchwalenia zakazu używania jakichkolwiek sposobów uniemożliwiających identyfikację osób. Wszyscy uczestnicy takich marszów winni pokazać swoją twarz, a kto tego nie chce zrobić, widocznie przyszedł na nie ze złymi intencjami. Anonimowi gracze powinni być w takich okolicznościach wykluczeni z imprezy - maskowanie się jest równoznaczne z odmową podjęcia odpowiedzialności za czyny. Takich uczestników można wyłapać już na początku imprezy, ale także podczas jej trwania, a najlepiej byłoby przyjąć zasadę, że jeśli uczestnicy nie stosują się do obowiązujących zasad, policja zamyka imprezę.
Czy takie restrykcje są zgodne z zasadami demokratycznego państwa prawa? Odpowiadam z całą odpowiedzialnością - tak. Niestety, nie wszyscy wiedzą, że nowy, demokratyczny system prawa istnieje właśnie po to, by wybić z głowy niedorosłym młodzieńcom i sfrustrowanym politykom, że można robić wszystko bez odpowiedzialności. Władza jest po to, by zapewnić obywatelom bezpieczeństwo i spokój.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+