Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasz Mateusz zginął, ale uratował cztery życia

Małgorzata Więcek-Cebula
Mateusz podczas ostatniej Wigilii z entuzjazmem mówił o tym, że po śmierci chce oddać swoje organy. - Można w ten sposób uratować niejedno życie - tłumaczył. Rodzice nie przypuszczali, że z tego zobowiązania wywiąże się tak szybko - pisze Małgorzata Więcek-Cebula

Niewielki, pomalowany na zielono pokój na poddaszu. Wygląda tak, jakby Mateusz dopiero z niego wyszedł. Starannie zaścielone łóżko, obok niedopita butelka wody mineralnej. Rzucona na fotel sportowa bluza. W szafie galowy mundur i czapka strażaka OSP. Na półce równiutko ułożone koszulki Manchesteru United i Wisły Kraków - jego ulubionych klubów.

Ostatni raz Mateusz był tu w poniedziałek, 26 października nad ranem. Pracował w jednej z komisji wyborczych w Porąbce Uszewskiej (powiat Brzesko).

Z lokalu wyborczego wyszedł około drugiej w nocy. Był zmęczony, chciał przespać się choć kilka godzin, bo rano miał zajęcia na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie studiował politologię. Mateusz był bardzo obowiązkowy, w jego przypadku opuszczenie zajęć nie wchodziło w grę. Za bardzo kochał studia, które wybrał.

Z domu wyjechał przed szóstą rano, razem z mamą, która pracuje na poczcie w Brzesku. - Podwiozłam go na autobus, którym jechał do Krakowa. Do domu miał wrócić w piątek - wspomina Elżbieta Pabian, mama Mateusza.

Dziś nie potrafi sobie przypomnieć, o czym rozmawiali. Pewnie gdyby wiedziała, że to będzie jej ostatnia rozmowa z synem, zapamiętałaby każde wypowiedziane wówczas słowo.

W Krakowie Mateusz był tuż po siódmej. Przed zajęciami chciał jeszcze podrzucić torbę z czystymi ubraniami. Ładne, dwupokojowe mieszkanie w jednym z krakowskich apartamentowców przy al. Jana Pawła II zajmował od trzech tygodni z trójką kolegów z liceum. Ubrania woził do domu, bo żadnemu z nich nie udało się jeszcze uruchomić pralki.

Tragiczna chwila nieuwagi

Wysiadł z tramwaju na przystanku Czyżyny. Chciał szybko przebiec przez tory. Nie zauważył, że tuż za jego tramwajem, na kolejnym torze jedzie następny. Nie miał szans. Wpadł bezpośrednio pod pojazd.

O wypadku pani Elżbieta dowiedziała się od swojej mamy, a babci Mateusza. Z informacją o zdarzeniu zapukali do domu w Porąbce Uszewskiej policjanci.

- To była bardzo lakoniczna informacja. Wiedziałam, że był wypadek, że Mateusz jest w szpitalu, ale nic więcej -­ mówi pani Elżbieta.

Do Krakowa jechała z drugim synem Grzegorzem. Zapłakana i przerażona tym, co się stało. Nie wiedziała, gdzie ma szukać syna. W drodze zadzwoniła na komórkę Mateusza. Od lekarki, która odebrała, dowiedziała się, że jej syn jest na intensywnej terapii Szpitala Uniwersyteckiego przy ul. Lubicz.

Mateusz był nieprzytomny, leżał przypięty do aparatury.

- To był przerażający widok. Lekarze, z którymi rozmawiałam, nie chcieli nic obiecywać. Tłumaczyli, że jest duży obrzęk mózgu, trzeba czekać na badania - wspomina mama Mateusza.

Mocno wierzyła, że jej syn wyjdzie z tego wypadku. Następnego dnia przy łóżku Mateusza był także ojciec, który pracuje w Hamburgu. - Sam nie wiem, jak mi ta droga minęła, przez cały czas myślałem tylko o tym, jak to się mogło stać i dlaczego przytrafiło się to właśnie Mateuszowi - mówi.

Niestety, po wykonaniu tomografii i angiografii okazało się, że mózg Mateusza nie pracuje. A jego ciało utrzymuje tylko aparatura.

- Nie mogłam i nie chciałam w to uwierzyć. Dotykałam go, przecież miał takie cieplutkie ręce - mówi Dorota Bodzioch, matka chrzestna Mateusza. - Proszę cię, obudź się, daj znak, że żyjesz, mówiłam w myślach. On jednak leżał nieruchomy.

Najtrudniejsza decyzja

Informacja o śmierci była szokiem. Nie dopuszczali do siebie takiego rozwiązania. Liczyli na cud. Przez cztery dni gorliwie modlili się za Mateusza. Zresztą nie oni jedni. Do kościoła parafialnego przychodziła cała wieś. Nie było chyba osoby w Porąbce Uszewskiej, która by nie znała Mateusza i nie życzyła mu jak najlepiej. Bo to był taki typ człowieka, którego wszędzie było widać. Ludzie do niego lgnęli. Miał niesamowitą energię. Trudno było uwierzyć, że tego wesołego, spontanicznego 19-latka nie ma.

Mateusz podczas ostatniej Wigilii z entuzjazmem mówił o tym, że po śmierci chce oddać swoje organy. - Można w ten sposób uratować niejedno życie - tłumaczył. Rodzice nie przypuszczali, że z tego zobowiązania wywiąże się tak szybko - pisze

Rodzice Mateusza postanowili uszanować jego wolę oddania organów. Była to jednak chyba najtrudniejsza z decyzji w ich życiu.

- Pierwszą reakcją na pytanie lekarza, co robimy, była odmowa, później jednak pomyślałam, że skoro mój syn tego chciał, to muszę uszanować to, mimo że bardzo mnie to boli - mówi pani Elżbieta.

Mateusz oddał nerki, trzustkę i wątrobę. Nie wiadomo, kto je otrzymał. Rodzina dowiedziała się tylko, że jedna nerka pozostała w Krakowie. Pozostałe narządy trafiły do Warszawy.

­ - Staram się myśleć pozytywnie, jestem dumna z mojego syna. Z tego, że uratował życie czterem osobom. To tak jakbym miała nie dwójkę dzieci, ale sześcioro - mówi mama Mateusza.

Podobnie wypowiadają się jego koledzy i koleżanki.

- Dał dobry przykład. Czasu nie cofniemy, ale każdy z nas zdaje sobie sprawę, że jego śmierć nie była bezsensowna -­ mówi Patryk, jego kolega z liceum, ale także współlokator mieszkania, które Mateusz wynajmował w Krakowie.

- Dla mnie jest prawdziwym bohaterem - dodaje Sławek, inny kolega. - Długo nosiłem się z zamiarem, by jak on zdeklarować się, że oddam po śmierci swoje organy. To, co się stało, przekonało mnie, że tak trzeba - podkreśla.

Oświadczenie woli oddania narządów w portfelu nosi też Dorota Bodzioch. - Mateusz dał nam dobry przykład - mówi.

Paweł Klikowicz, ogólnopolski koordynator kampanii dawca.pl twierdzi, że postawa Mateusza pomoże nie tylko tym czterem osobom, do których trafiły jego organy. - I wielu, wielu innym, którzy będą mieć szansę na przeszczep, bo więcej osób będzie gotowych oddać swoje organy - zaznacza.

Setki ludzi na pogrzebie

Mateusz został pochowany w rodzinnym grobowcu w Porąbce Uszewskiej. W pogrzebie wzięło udział ponad tysiąc osób. Oprócz rodziny, bliskich i mieszkańców wioski byli jego przyjaciele z IV LO w Tarnowie, w którym w ubiegłym roku zdawał maturę i studenci z Krakowa.

- Takie tłumy na pogrzebie nikogo nie dziwiły, bo Mateusz był lubiany - mówi Patryk. O wypadku tramwajowym obok ich mieszkania słyszał. Nie mógł jednak przypuszczać, że coś złego mogło wydarzyć się Mateuszowi. Potem do końca wierzył, że chłopak z tego wyjdzie.

- Żartowaliśmy nawet, że oberwie się mu, jak do nas wróci za to, że napędził nam wszystkim wielkiego strachu - mówi Patryk. I dodaje, że ciężko będzie zapełnić lukę po stracie Mateusza. Bardzo poukładanego, mądrego, dobrze wychowanego. - Zależało mu na studiach, był bardzo wdzięczny rodzicom za to, że może się uczyć w Krakowie - mówi. Nie chciał zaprzepaścić danej mu szansy.

Zobaczycie mnie na Wiejskiej

Mateusz chciał zostać politykiem, chciał zmieniać świat na lepszy.

- Zobaczycie mnie na Wiejskiej - mówił z uśmiechem. I nikt w to nie wątpił, bo 19-latek słowa zawsze dotrzymywał. Jak już coś obiecał, to nie było siły, żeby z tego zobowiązania się nie wywiązał.

Przed wyborami parlamentarnymi jeździł po Porąbce i szukał osób do pracy w komisji wyborczej. - Mówiłam mu, synu przecież ty więcej przejeździsz niż zarobisz na tej twojej pracy w komisji. Odpowiedział, że to nieważne, chodzi o to, żeby wszystko zmieniło się na lepsze - wspomina jego mama.

Mateusz mocno angażował się w życie swojej rodzinnej miejscowości. Był pierwszym tancerzem i śpiewakiem w zespole regionalnym „Porąbcoki”. Był też członkiem miejscowej OSP. Świetnie grał w piłkę. Na osiemnaste urodziny dostał od przyjaciół koszulkę Manchester United z numerem 96 (rok jego urodzin) i napisem Pampi. Tak do niego wołali bliscy. Lubił ją i nosił bardzo często. Tę koszulkę na trumnie podczas pogrzebu położył mu jego katecheta.

Mateusz był jednym z dziesięciorga wnucząt 73-letniej Zofii Pabian.

­ - Nie mogę uwierzyć, że go nie ma. Łapię się na tym, że chcę go zawołać, o coś podpytać. Zawsze wszystko wiedział. Był mądry, oczytany. I miał taką wielką siłę przekonywania. Jestem pewna, że jest teraz w niebie i bajeruje wszystkie anioły -­ mówi babcia Mateusza.

Tak się dziwnie złożyło, że Mateusz, który jeszcze w Wigilę gorąco namawiał rodzinę do oddania organów po śmierci, wpadł pod tramwaj w światowym Dniu Donacji i Transplantologii.

***

Dawca.pl
Do tej pory deklarację oddania organów złożyło 89 255 osób. Rejestracja prowadzona jest od 2010 roku. W ciągu tygodnia do klubu dawca.pl przyłącza się 400-600 osób.
Od stycznia do października tego roku organy pobrano od 443 osób, trafiły one do 1200 oczekujących.
W całym ubiegłym roku pobrano je od 594 osób i przekazano 1531 chorym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska