- Nie ma w polskim prawie takiej kary, jakiej bym żądał dla tego mężczyzny - mówi 50- letni Mirosław O., mąż zamordowanej kobiety. Dodaje, że przed śmiercią rozmawiał z żoną o karze śmierci.
- Byliśmy zgodni, że powinno się ją przywrócić w polskim prawie - opowiada mężczyzna. Do zbrodni
na Grażynie O. doszło 24 września 2004 r. Kobieta, farmaceutka z Warszawy, spędzała urlop w Nowicy pod Gorlicami i wracała autobusem z zakupów, gdy Jan P. zabił ją w lesie, ukradł plecak i portfel,
a zwłoki przykrył gałęziami. Kobietę znaleziono następnego dnia. Zabójcę złapano dopiero trzy lata później.
- To była trudna dowodowo sprawa. Sprawca i ofiara nie znali się, motyw zbrodni był niejasny
- potwierdza prokurator Grzegorz Jędrzejek. Sprawcą okazał się mieszkaniec Florynki, żonaty, ojciec dwojga dzieci, zatrudniony jako pilarz w okolicznych lasach.
Po zabójstwie wyjechał na kilka miesięcy do Niemiec, pozbył się auta, którym wtedy jeździł po okolicy. Przyznał się do winy, ale podawał różne wersje zdarzeń.
- Raz, że pijany potrącił kobietę autem i ze strachu ukrył jej zwłoki w lesie. Później mówił,
że pokrzywdzona potknęła się, uderzyła głową w stos drewna. W trzeciej wersji podał, że to on uderzył kobietę, ale co się dalej działo, nie wie - opowiada prokurator.
W Nowicy do dziś pamiętają straszną zbrodnię. - Myśleliśmy, że tragedia może się powtórzyć. Ludzie bali się chodzić po lesie, na grzyby, na spacer. Nagle okazało się, że tu na odludziu też nie jest bezpiecznie - wspomina Tatiana B.-K., u której w 2004 r. Grażyna O. przebywała z kilkudniową wizytą.
Nie ma już baru "U Gazdy" w Małastowie, ale mieszka obok Wiesław Tarsa, który właśnie w tym barze słyszał, jak oskarżony Jan P. opowiadał, że będzie podwoził autem pokrzywdzoną.
- O tym powiedzieliśmy policji, a ona już zrobiła swoje - mówi mężczyzna.