Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezwykły konstruktor z Krakowa. Piękny umysł i dobre serce

Katarzyna Janiszewska
Krakowianin Grzegorz Piątek ma nie tylko piękny umysł, ale i dobre serce. Gdy kolega poprosił go o przekazanie na chorych synków 1 proc. podatku, Grzegorz pomyślał: a ja mogę zrobić coś więcej. I zrobił robota rehabilitacyjnego, choć na początku nikt nie dowierzał, że mu się uda.

Czytaj także: Wynalazca z Krakowa zbudował superrobota

Zaczęło się od klocków lego. Dziś Grzegorz śmieje się, że gdyby zamiast tego bawił się konewką, to może byłby ogrodnikiem? No ale były lego, najpierw zwykłe, później Lego Technik. Małego Grześka zawsze interesowało, jak to jeździ, dlaczego, co ma w środku. A jeśli jeździ w prawo i w lewo, to czemu nie w górę i w dół? Sam rozgryzał prawa fizyki i mechaniki. Kleił modele samolotów - najpierw plastikowe, a później latające. Jako nastolatek zaczął konstruować pierwsze roboty.

W technikum i później na studiach, na zaliczenie pracy inżynierskiej, magisterskiej, zamiast pisać grube tomy robił robota. Bo Grzegorz nienawidzi pisać i wyprowadzać kilometrowych wzorów. Nie robi notatek, wszystko ma w głowie. Woli działać, pokazać namacalnie jak coś funkcjonuje.

Trzy lata temu odebrał e-maila od kolegi z firmy, z oddziału w Katowicach. Prosił, by przekazać 1 proc. podatku dla synków, którzy chorują na dziecięce porażenie mózgowe i nie chodzą. - Byłem wtedy po sukcesie mojej pracy inżynierskiej, którą było samobieżne działko magnetyczne - opowiada Grzegorz Piątek, absolwent krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej. - I wiedziałem, że teraz chcę zrobić coś lepszego. Zastanawiałem się nad pancerzem zwielokrotniającym siłę mięśni. Takim, że człowiek będzie mógł podnieść coś ciężkiego. Gdy przyszedł e-mail, pomyślałem jednak: co mi po takim pancerzu? Trafi do szafy, szkoda pieniędzy. Lepsze będzie coś, co pomoże chłopakom.

Tata Franka i Jerzyka najpierw nie uwierzył. - Kiedy Grzegorz zaczął mi opowiadać, jakiego robota zrobi, powiedziałem: Stary, takie rzeczy to ja w amerykańskich filmach widziałem, a nie, że ty mi to zrobisz - przyznaje Marcin Gwiazdowski. - Ale z dnia na dzień pomysł stawał się coraz realniejszy.

Czytaj także: Robonogi Grzegorza Piątka pomogą dzieciom chodzić

Teraz o chłopcach. Chłopaki to małe urwisy i łobuzy. Jak to chłopcy w ich wieku (mają po osiem lat). Jerzyk jest starszy od Frania dokładnie o minutę. Więc z racji pierwszeństwa próbuje rządzić. Ale Franek też nie daje sobie dmuchać w kaszę.
- Bardzo lubią programy muzyczne - mówi Marcin. - I sport. Kibicują z wielkim zaangażowaniem. Jak gra Radwańska, muszą oglądać. Jeśli akurat nie ma w telewizji transmisji, to jest tragedia. A co się działo, gdy nasi siatkarze na Olimpiadzie przegrali z Rosjanami! Płacz, czarna rozpacz i zgrzytanie zębów - śmieje się.

Chłopcy korzystają z robota skonstruowanego przez Grzegorza w domu. To wielkie udogodnienie, również odciążenie finansowe. Rehabilitują się codziennie po pół godziny - na tyle starcza dziecięcej wytrzymałości. Bliźniaki zapinają się w uprzęży przymocowanej na wysokości bioder. "Kończyny" robota wykonują równomierne ruchy, a wraz z nimi ruszają się nogi dzieci. Wtedy mózg uczy się chodu. Robot to nie tylko niezbędne minimum. Potrafi wszystko, na co pozwala ludzka anatomia. Taka rehabilitacja trwa latami, ale małe postępy już teraz są widoczne.

Grzegorz, gdy przystępował do pracy, elektronikę miał w małym palcu. Ale o rehabilitacji, układzie ruchowym człowieka, dziecięcym porażeniu mózgowym nie wiedział nic. Zaczął czytać. Wszystkie pomysły konsultował z rehabilitantami. Tak by robot był jak najbezpieczniejszy. Bądź co bądź, brał odpowiedzialność za zdrowie chłopców. - Kolejne wyzwanie - trzeba było zaprogramować wzorzec chodu człowieka - przypomina sobie wynalazca. - Piszą w książkach, co to jest, ale nie jak się go wyznacza. Poprosiłem kolegę, by się przeszedł po bieżni. Nakleiłem mu na stawach znaczniki ruchu, sfilmowałem go kamerą balistyczną i wprowadziłem odpowiedni program do maszyny. Pracowałem dwa tygodnie, żeby robot zrobił jeden płynny krok. Później już poszło z górki.

Nie miał dla siebie chwili czasu. Wracał z pracy i szedł do warsztatu. W Wigilię, po kolacji - do warsztatu. Z uczelni nie dostał nawet złotówki dofinansowania na swoją pracę. Wydał na budowę robota wszystkie pieniądze, jakie miał. Nawet więcej, bo wziął kredyt na 50 tys. zł. - I nie żałuję - mówi. - Zgłosiło się do mnie wiele firm, które chciały budować robota. Ale ja nie chcę, aby ktoś zarabiał na cudzym nieszczęściu.

Więc teraz chce nawiązać współpracę z fundacją Sursum Corda i starać się wspólnie pozyskać pieniądze, aby udało się stworzyć kolejne roboty. Tak by mogły trafić do któregoś z ośrodków rehabilitacyjnych. - Gest Grześka jest po prostu super - mówi Marcin Gwiazdowski. - Nie jestem w stanie mu się odwdzięczyć. Całe finansowanie wziął na siebie. A to nie koniec, ponieważ ma ambitne plany, by pomagać również innym dzieciom po wypadkach - dodaje.

Kraków: przetestujmy razem nową siatkę połączeń! [AKCJA]

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska