Maria Nowak od dziecka marzyła, żeby uczyć dzieci i tak też się stało. Była nauczycielką w przedszkolu i zajmowała się maluchami. Gdy 28 lat temu przyszedł czas na odpoczynek i przeszła na emeryturę, nie potrafiła się odnaleźć.
- Dzieci dawały mi energię do życia. Motywowały do pracy, dawały zajęcie. Na emeryturze poczułam pustkę i na początku nie wiedziałam, czym ją wypełnić - przyznaje Maria Nowak. - Trochę pomagałam sąsiadom przy ich maluchach, ale wolnego czasu miałam za dużo. Przypadkowo chwyciłam za szydełko.
Pani Maria postanowiła zrobić anioła. Metodą prób i błędów wykonała pierwszego, który nie do końca spełniał jej oczekiwania. Jak sama przyznaje, dzięki telefonicznej instrukcji udzielonej przez jej kuzynkę z Oświęcimia, udało się wykonać anioła z prawdziwego zdarzenia.
- Potem nabyłam wprawy. Cieszyło, gdy moje aniołki się podobały. Rozdawałam je rodzinie, znajomym, sąsiadom - dodaje pani Maria. - Nawet mi do głowy nie przyszło, żeby je sprzedawać. Ale koleżanka mnie przekonała, że są piękne , więc na pewno się spodobają innym i zaprosiła do udziału w Jarmarku Anielskim, który co roku odbywa się na płycie nowosądeckiego rynku.
To było dziesięć lat temu. Pani Maria wraz z mężem sprzedała wówczas prawie wszystkie przygotowane anioły. Zachęceni pozytywnym odbiorem postanowili udać się na kolejne targi i teraz można ich spotkać na wielu jarmarkach.
- Gdy mój mąż ekonomista przeszedł na emeryturę, również wciągnęły go robótki. On lubi druty, ale nie tylko - podkreśla 78-letnia sądeczanka. - Pomaga mi we wszystkim. Wycina bibułki na choinkowe jeżyki, a sam robi tradycyjne łańcuchy. Już w lipcu zbiera zboże, suszy na słomki, a potem pocięte nawleka na sznurek na przemian z kolorową bibułką. Takimi zdobiliśmy choinki przed laty.
Nowakowie swoje rękodzieło wykonują wieczorami w domowej pracowni. Jeden z pokoi zamienili na warsztat, w którym pełno jest koralików, papierów kolorowych, bibuł, kordonków, włóczek i materiałów potrzebnych do tworzenia. Gdy skończy się sezon na ozdoby choinkowe i aniołki, po nowym roku skupiają się na ozdobach wielkanocnych.
- Wszystkiego uczymy się sami, metodą prób i błędów. Nie jestem komputerowa i nie podpatruję w internecie. Mój komputer jest w głowie - zaznacza pani Maria. - Wydaje mi się, że dzięki temu zajęciu trzymamy się dość dobrze, jak na emerytów. A dodatkowo mamy świetny kontakt z wnuczkami.
Dwie z nich połknęły rękodzielniczego bakcyla. 13-letnia Karolina i 10-letnia Emilia na co dzień mieszkają w Krakowie. Ale dziadków odwiedzają często i wówczas wspólnie spędzają czas w ich pracowni.
- Do takiej dłubaniny trzeba mieć anielską cierpliwość i chęci. Nie wolno się zniechęcać, gdy nie idzie. Czasem lepiej odłożyć daną rzecz i wrócić do niej po kilku dniach. Wówczas okazuje się, że wcale nie było to zadanie niewykonalne - podkreśla pani Maria. - Satysfakcja, jaką się wtedy odczuwa, jest nieoceniona.
Jej mąż, 82-letni pan Stanisław dodaje, że taka wspólna pasja, po 50 latach pożycia, jeszcze bardziej zbliża do siebie i umacnia uczucia.
DZIEJE SIĘ W NOWYM SĄCZU - SPRAWDŹ
FLESZ: Koniec sztucznych ogni na Sylwestra