21 czerwca 2018 posłowie PiS zgłosili projekt zmiany zasad wyborów do Parlamentu Europejskiego. W tym tygodniu przewidziana jest sejmowa debata w tej sprawie.
W ekspertyzie dla Fundacji im. Stefana Batorego prof. Bartłomiej Michalak z Uniwersytetu Toruńskiego pokazuje, że proponowane rozwiązania są niezgodne z prawem unijnym oraz doprowadziłby do nieproporcjonalnego podziału mandatów między komitety wyborcze.
Projekt faworyzuje bowiem najsilniejsze partie. Gdyby wybory do europarlamentu odbyły się w 2014 roku na zasadach proponowanych w projekcie posłów PiS, 63 proc. głosów zdobytych przez dwie największe partie przełożyłoby się na 92,4 proc. mandatów. 9,44 proc. głosów oddanych na kolejną partię skutkowałoby 3 mandatami, natomiast pozostałe 14 proc. poprawnie oddanych głosów obywateli przełożyłoby się na 1 mandat.
Zmiany są konieczne
Zdaniem eksperta obecny system wyborczy do PE wymaga zmiany. Jest skomplikowany i dyskryminuje okręgi wyborcze o najmniejszej liczbie mieszkańców.
- W ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego do obsadzenia mieliśmy 51 mandatów w 13 okręgach. Jednak liczba mandatów do zdobycia w każdym z nich nie była stała. Zależała od liczby głosów uzyskanych przez zwycięskie komitety wyborcze w tych okręgach. Oznacza to, że liczba przedstawicieli wybieranych z danego okręgu nie była skorelowana z liczbą mieszkańców. Zaburza to reprezentację terytorialną i oznacza, że siła głosu pojedynczego wyborcy nie wszędzie jest taka sama – wyjaśnia prof. Bartłomiej Michalak.
Nierówności wyborcze najlepiej widać na przykładzie okręgu nr 3 (województwo warmińsko-mazurskie i podlaskie) i nr 4 (część Mazowsza z Warszawą). Obydwa okręgi dysponują bardzo podobną liczbą wyborców – ok. 2,1 mln.
Mimo iż w 2004 roku różnica pomiędzy Warszawą i Olsztynem wynosiła 13 tys. wyborców (tj. mniej niż 0,7 proc. rozmiaru okręgu), okręg nr 4 uzyskał o 3 mandaty więcej. Tendencja ta została zachowana w kolejnych wyborach do PE, przekładając się w praktyce na prawie 2,5-krotnie większą siłę głosu wyborców z okręgu warszawskiego od siły głosu wyborców okręgu olsztyńsko-białostockiego. Zadecydowała o tym dużo mniejsza liczba głosów ważnych oddanych w tym drugim okręgu na zwycięskie komitety.
Przypisanie na stałe liczby mandatów do okręgów – tego chce PiS wyeliminowałoby tę wadę. - Siła głosu wyborców nie powinna zależeć od miejsca zamieszkania – podkreśla ekspert.
Zmiany tak, ale jakie?
Ale konieczne jest pogodzenie proporcjonalności z równością głosu. Jak to zrobić?
Zdaniem eksperta proporcjonalny charakter wyborów i sprawiedliwą reprezentację terytorialną zapewni ordynacja z pięcioma dużymi okręgami regionalnymi, w których obsadzanych byłoby od 8 do 12 mandatów oraz inny sposób przeliczania głosów na mandaty – zastąpienie metody d'Hondta (faworyzującej duże ugrupowania) neutralną metodą St. Laguë.
Do rozważenia jest też inny wariant: zachowanie obecnego systemu przy jednoczesnej rezygnacji z 13 okręgów i zastąpienie ich 1, ogólnopolskim.
- Posłowie PiS zwrócili uwagę na jeden z błędów polskiego prawa wyborczego. Jednak nie można go naprawiać łamiąc prawo i niszcząc różnorodność sceny politycznej. Absurdów w prawie wyborczym jest więcej. Problemy z brakiem reprezentacji i marnowaniem głosów wyborców pojawiają się również w wyborach samorządowych. Jednak działania podejmowane ad hoc nie poprawią sytuacji. Zmiany w prawie wyborczym nie mogą być robione „na kolanie”. Muszą być poprzedzone poważną analizą i debatą z udziałem ekspertów i obywateli. To pozwoli na dopasowanie oczekiwań wyborców i polityków” – dodaje Joanna Załuska, szefowa działu demokracja forum Idei Fundacji im. Stefana Batorego.
ZOBACZ KONIECZNIE:
WIDEO: Poważny program
Źródło: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto