- Trzecioligowa Garbarnia Kraków zaliczyła trzy pierwsze tygodnie treningów. Jak Pan się w nich odnajduje? Czy kłopoty zdrowotne są już za Panem?
- Wszystko jest w porządku. Kontuzji mięśnia dwugłowego doznałem w ostatniej minucie meczu z Karpatami w Krośnie. Potem pauzowałem w spotkaniu z KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, a mecz z Unią w Tarnowie nie doszedł do skutku. Leczenie zakończyłem na początku grudnia. Potem wykonywałem zalecenia trenera Mirosława Hajdy, który przekazał nam indywidualne rozpiski zajęć. Treningi wznowiłem w styczniu.
- W ubiegłym sezonie zobaczył Pan aż dziewięć żółtych i dwie czerwone kartki. W pierwszej rundzie bieżącego - trzy żółte.
- Gram jako defensywny pomocnik. Za mną są tylko obrońcy i bramkarz. Bywają akcje ratunkowe, w których potrzebny jest faul, agresywane zagrania. Staram się grać na sto procent i unikać głupio zarobionych kartek.
- Zawsze był Pan pomocnikiem?
- W Szreniawie Nowy Wiśnicz zaczynałem występy na prawej pomocy, w Pucharze Polski grałem na środku obrony. W Limanovii, za czasów trenera Dariusza Sieklińskiego, kilka meczów rozegrałem na lewej obronie.
- Zawodnikiem Szreniawy był Pan w latach 2009-2012; pierwszy sezon w czwartej lidze, dwa następne w trzeciej. Jak Pan wspomina ten okres?
- Miałem pewne miejsce w drużynie. W trzeciej lidze zajęła ona piąte i siódme miejsce. Rok później jednak się „rozsypała”, została wycofana z rozgrywek. Zadecydowały o tym jej kłopoty organizacyjno-finansowe.
- Przez następne dwa i pół sezonu bronił Pan barw Limanovii, najpierw w trzeciej lidze, potem, przez półtora roku, w drugiej. Znów był Pan pewniakiem w zespole. Dlaczego więc odszedł Pan do trzecioligowej Garbarni?
- Ponieważ nowym trenerem Limanovii został Ryszard Wieczorek. Pod jego okiem rozegrałem kilka meczów, ale podczas zimowej przerwy przyszli nowi zawodnicy i doszliśmy do porozumienia, że odejdę z klubu.
- W Garbarni też ma Pan „etat”. W jesiennej rundzie opuścił Pan jeden mecz, a w 14 pozostałych grał w wyjściowym składzie...
- I prawie wszystkie (12 - przyp.) w pełnym wymiarze czasowym. Trener Hajdo zaufał mi. To ważne, bo jeśli szkoleniowiec stawia na piłkarza, czuje się on pewniej i gra mu się łatwiej.
- To zaufanie odwzajemnia Pan walecznością, równą formą, ale nie, a przynajmniej rzadko, golami. W ciągu dwóch lat zdobył Pan tylko dwa, co ciekawe - oba w tym sezonie na wyjazdach. Skąd taka snajperska awersja?
- Trener mi mówi, żebym częściej strzelał, ale ja zawsze wolę dogrywać piłkę kolegom. Nawet gdy jestem w dobrej sytuacji, szukam jeszcze lepiej ustawionego partnera. W tamtej rundzie coś się jednak zmieniło pod tym względem. Mam nadzieję, że wiosną też będę trafiał do siatki. Najważniejsze jest jednak, by zespół wygrywał. A kto zdobywa gole, nie ma już znaczenia.
- Pamięta Pan trzy trafienia dla drużyny z Nowego Wiśnicza?
- Trudno nie pamiętać, jeśli było ich tak mało. W Szreniawie dwa gole uzyskałem w moim pierwszym sezonie w trzeciej lidze. W meczu z Górnikiem Wieliczka dostałem piłkę gdzieś na 20. metrze i strzeliłem lewą - czyli swą „słabszą” - nogą w „okienko”. W spotkaniu z MKS Stąporków otrzymałem prostopadłe podanie i pokonałem bramkarza w sytuacji sam na sam. W następnym sezonie w taki sam sposób strzeliłem bramkę gokiperowi Beskidu Andrychów.
- W Limanovii był Pan jeszcze mniej skuteczniejszy, bo zdobył zaledwie dwa gole. Ponownie odwołuję się do Pana pamięci...
- W pierwszym sezonie w spotkaniu z Dalinem Myślenice celnie główkowałem po rzucie rożnym. Piłkę dograł mi Konrad Cebula. W następnym w meczu z Siarką Tarnobrzeg wykorzystałem sytuację na sam z bramkarzem po podaniu Pawła Pyciaka.