Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paszyn. Małżeństwo prowadzi rodzinny dom dziecka. Wychowali już 47 dzieci. Wideo i zdjęcia

Remigiusz Szurek
Remigiusz Szurek
Wideo
od 16 lat
Aleksandra i Andrzej Grińscy z Paszyna przed laty podjęli niezwykle ważną życiową decyzję o pomocy dzieciom w potrzebie. Mimo że sami doczekali się trzech córek postanowili, że otworzą swe serca również dla obcych dzieci, tych doświadczonych przez los. Obecnie w swoim domu prowadzą rodzinny dom dziecka.

Już od progu widać, że to dom przyjazny dzieciom. Jest kolorowo i bardzo schludnie. Na jednej ze ścian – chlubie Państwa Grińskich – wiszą zdjęcia ich wychowanków. Na największej z fotografii znajduje się portret Andrzejka, pierwszego z podopiecznych, który przed 24 laty trafił pod skrzydła tej rodziny.

- Dla nas to jest radość jak dzieci zjedzą co ugotuję, podziękują, jak to dziecko weźmie się za życie, jak się fajnie uczy, nie sprawia kłopotów. Mamy niesamowite szczęście, poza jednym przypadkiem, że nasi wychowankowie nie zeszli na złą drogę. Jesteśmy z tego dumni. Nieraz przyjeżdżają z kwiatami do cioci Oli, do wujka czasami z jakąś „taką no”, ale wujek nie pije, składa tylko. Radość jest wielka, nasz wychowanek z Niemiec powiedział tak: „ciociu gdyby nie Ty i wujek nie wiem co bym dzisiaj robił. Wiem jak teraz wygląda życie i sobie radzę” - dla nas to wielka radość – przyznaje w rozmowie z „Gazetą Krakowską” bohaterka naszego tekstu i wideo.

Wszystko zaczęło się 24 lata temu. Pani Aleksandra pracowała wówczas w salonie zegarmistrzowskim u Henryka Dobrzańskiego przy ulicy Jagiellońskiej.

- Była piękna pogoda, lato, myłam okna. Przez Jagiellońską przechodziła moja koleżanka z mężem właśnie z takim maleńkim dzieckiem, jakie mam teraz na rękach. Oczywiście zatrzymali się i śmieją się, że ja myję okna, a tyle dzieci czeka z wyciągniętą rączką i prosi o pomoc… Myślę sobie, co oni do mnie mówią, ale zeszłam z drabinki i pytam się skąd mają takie maleńkie dziecko. Wtedy właśnie Basia z Antosiem powiedzieli mi, że ośrodek adopcyjny poszukuje rodzin zastępczych na krótki czas – wspomina Aleksandra Grińska.

Znajomi w skrócie opowiedzieli jej co ma robić.

- Już nie mogłam wytrzymać w pracy. Zdecydowaliśmy, że musimy iść do ośrodka adopcyjnego zapytać czy możemy zacząć pomagać dzieciom, jak to wszystko wygląda itd. Wiadomo że wtedy byliśmy młodsi, ale proszę mi wierzyć, że na drugi dzień faktycznie wybraliśmy się do dyrektora Henryka Leśniary (dyrektor Ośrodka Wsparcia i Terapii Rodzin w Nowym Sączu – przyp. red.), ośrodek znajdował się wówczas w w rynku za bazyliką. Idąc do góry po schodach byliśmy poddenerwowani, nie wiedzieliśmy co to będzie, ale Pan doktor przyjął nas bardzo serdecznie, powiedział co trzeba spełnić. Okazało się, że należy przejść kurs trwający dziewięć miesięcy, czyli tyle, co kobieta chodzi w ciąży, by mieć później „dzidziulka”. Po kursie sprawdzano warunki mieszkaniowe, by dowiedzieć się czy ktoś nie robi tego dla pieniędzy, czy z czystego serca. Mieliśmy wówczas bardzo małe mieszkanko w Nowym Sączu, nie wierzyłam, że taka zgoda będzie, ale proszę mi wierzyć na słowo, nie to było ważne… Okazało się, że liczą się chęci, podejście do sytuacji. Żadna z naszych córek nie oponowała, a gdyby choć jedna się nie zgodziła, to byłoby po sprawie – zauważa ciocia Ola, jak wołają do niej wychowankowie.

Małżeństwo szybko zostało zaakceptowane przez odpowiednie organy.

- Długo nie czekaliśmy. Pierwsze zgłoszenie pojawiło się w lutym. Pojechaliśmy do Nowego Targu po małego Andrzejka, chłopczyka pochodzenia romskiego. Troszkę mnie to wszystko przeraziło, w grę wchodziła też ludzka opinia, ale mąż jak mąż stwierdził: „co Ty się ludźmi przejmujesz, ważne jest to, co robimy. Trzeba dziecku pomóc”. Andrzejek był tak grzeczny, że nawet nie wiedzieliśmy, że mamy niemowlę, a potem po kolei w kwietniu znów telefon i następne niemowlę do wzięcia – opowiada Pani Grińska.

Jak podsumowują nasi rozmówcy, szybko zleciały im te 24 lata.

- Od tego czasu wysłaliśmy w świat 47 dzieci. Mieliśmy sporo niemowlaczków. Gdyby cofnąć się o te dwadzieścia kilka lat wstedz chciałabym robić to samo – wzdycha Pani Ola.

- Teraz mamy małe i duże dzieci, trzeba je odwieźć do szkoły. Jest moc pracy, od rana do samego wieczora – uśmiecha się Andrzej Griński. Widać, że mimo ogromu obowiązków sprawia mu to satysfakcję.

Parowóz przed dworcem PKP od 1987 roku jest jednym z najbardziej znanych miejskich pomników

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska