Nie będzie podwyżek ani dodatkowych benefitów dla pracowników

Bracia Zielińscy wychowali się w domu pełnym muzyki. Ich ojciec grał w orkiestrze Filharmonii Krakowskiej i współpracował z Chorem Polskiego Radia. Nic więc dziwnego, że jego synowie najpierw zostali uczniami szkoły muzycznej, a potem dostali się do podwawelskiej Akademii Muzycznej. Andrzej studiował fortepian, a Jacek – altówkę. Był początek lat 60. i do Polski zaczęły docierać pierwsze echa bigbitu z Wielkiej Brytanii. Co prawda Zielińscy nie porzucili studiowania klasyki, ale postanowili założyć własny zespół grający muzykę młodzieżową.
- Kierowała nami chęć znalezienia odskoczni od muzyki poważnej i zajęcia się czymś bardziej popularnym. Pojawiła się wtedy moda na gitary elektryczne, wywołana przez brytyjski zespół The Shadows. Potem wielkie sukcesy zaczęli odnosić The Beatles. Słuchaliśmy ich na różnych prywatkach. Pojawiła się więc chęć, by też pograć taką muzykę. Myśleliśmy, że będzie to chwilowa zabawa młodych ludzi. Ale okazało się, że wciągnęła nas na tyle, że robimy to już ponad 55 lat – mówi nam Jacek Zieliński.
Kiedy powstawali Skaldowie, był pełen skład instrumentalny: dwóch gitarzystów, basista i perkusista. Andrzej grał na fortepianie, bo jeszcze nie miał elektronicznych klawiszy. Brakowało tylko wokalisty. Wtedy Andrzej powiedział: „Ja mam młodszego brata, który uczy się śpiewu”. Tak się bowiem złożyło, że od dziecka bracia Zielińscy śpiewali na głosy podczas różnych uroczystości i Jacek miał potem na studiach lekcje z emisji głosu. „To dobra, dawać tego brata” – powiedziała reszta Skaldów. I tak też się stało.
- Piosenki, które komponował mój brat Andrzej, były bardzo oryginalne w stosunku do tego, co wtedy grało się na świecie. W wielu momentach opierał się bowiem na harmonii klasycznej i powiązaniach z muzyką poważną. Do tego doszły potem elementy muzyki góralskiej. Mieliśmy to we krwi – bo nasza mama jest rodowitą góralką i często podrzucała nam różne melodie z tego regionu. Szybko okazało się, że podhalański folklor miał najwięcej tego „bitu”, który pasował do muzyki popowej czy rockowej – tłumaczy Jacek.
Skaldowie szybko zaczęli sypać przebojami, jak z rękawa: „Wszystko mi mówi”, „Cała jesteś w skowronkach”, „Medytacje wiejskiego listonosza” czy „Z kopyta królik rwie”. Słychać je było nie tylko z radiowych głośników, ale również z kinowego ekranu. Grupa występowała w Polsce i za granicą. Ta dobra passa została przerwana, kiedy w 1981 roku stan wojenny zastał muzyków w USA. Andrzej został wtedy na emigracji, a Jacek przyleciał do kraju. Skaldowie powrócili do działalności z obydwoma braćmi Zielińskimi w składzie dopiero w latach 90. I grają do dzisiaj.
- Jesteśmy zgrani towarzysko. W zespole jest dwóch braci – łączy nas więc rodzinna więź. Do tego nasze piosenki w warstwie muzycznej i tekstowej nigdy nie były banalne i powierzchowne. Tworzymy różnorodną muzykę, a teksty pisali dla nas prawdziwy poeci – Leszek Aleksander Moczulski, Wojciech Młynarski, Agnieszka Osiecka, Leszek Falecki czy Andrzej Jastrzębiec-Kozłowski. Dlatego powstawały prawdziwe perełki – podkreśla Jacek Zieliński.
- To była najbrzydsza ulica Krakowa. Pamiętacie jeszcze jak wyglądała?
- Malowniczy zakątek pod Krakowem: zamek, jezioro z zaporą i piękne drewniane chaty
- Chcesz zaoszczędzić? Wyjmij te urządzenia z gniazdka
- Horoskop jesienno-zimowy dla wszystkich znaków zodiaku
- Emerytury w październiku 2022. Takie przelewy będą dostawać emeryci po zmianach
- Najpopularniejsze imiona w tym roku w Krakowie. TOP 10 dla chłopców i dla dziewczynek