https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pierwsza "Pielęgniarka-Przyjaciel" w Polsce. "Walczę o pacjentów, teraz drżę o męża"

Marta Paluch
Irena Bzukała, pielęgniarka ze Szpitala im. Jana Pawła II  w Krakowie, dostała prestiżowe wyróżnienie Nurse Fellow. Pracuje na Oddziale Klinicznym Choroby Wieńcowej
Irena Bzukała, pielęgniarka ze Szpitala im. Jana Pawła II w Krakowie, dostała prestiżowe wyróżnienie Nurse Fellow. Pracuje na Oddziale Klinicznym Choroby Wieńcowej Anna Kaczmarz
Pielęgniarka Irena Bzukała dostała prestiżowe wyróżnienie Nurse Fellow za działalność naukową. Środowisko medyczne ją doceniło. Ale w najważniejszej dla niej sprawie uważa, że poniosła zawodową porażkę. Jej mąż od 10 lat choruje na czerniaka. A ona może tylko bezsilnie patrzeć na jego cierpienie - pisze Katarzyna Janiszewska.

Pielęgniarka to osoba, która opiekuje się pacjentem: poprawia poduszkę, sprawdza, czy niczego mu nie trzeba?
Społeczeństwo nadal tak to postrzega: pielęgniarka rozdaje tabletki, robi zastrzyki, podaje basen. Proste czynności. Nieprawda. Ten zawód się zmienia. Pielęgniarki mają wyższe wykształcenie, specjalizacje, biorą udział w badaniach, w kongresach. Uczestniczą w procesie leczenia na równi z lekarzami. Nie można tych zawodów rozdzielać: lekarza, pielęgniarki, rehabilitanta, dietetyka. One nie istnieją w oderwaniu od siebie, bo wtedy nie mają sensu.

Ile pielęgniarek ma dziś wyższe wykształcenie?

W tej chwili pielęgniarki z wykształceniem średnim to już niedobitki, przeważnie osoby w starszym wieku. Od wielu lat nie istnieją szkoły pielęgniarskie. Zawód pielęgniarki zdobywa się na uczelni wyższej, uzyskując tytuł magistra.

Po co pielęgniarkom wyższe wykształcenie?

Ten zawód jest obarczony odpowiedzialnością. Pielęgniarka nie jest jedynie opiekunką pacjenta, kimś kto pomaga mu w codziennych czynnościach i tyle. Bierze udział w badaniach diagnostycznych, obserwacji pacjenta, wyłapuje pierwsze zwiastuny, że stan chorego uległ pogorszeniu, aby szybko reagować. Musi mieć więc duży zasób wiedzy.

Jeśli uzna, że zalecenie lekarskie jest błędne, może odmówić jego wykonania?
Ma takie prawo. Jeśli wie, że może ono wyrządzić krzywdę pacjentowi, ma nawet taki obowiązek.

Pani się zdarzyła taka sytuacja?

Nie. Ale zdarza się, że po koleżeńsku zwracamy uwagę, że coś jest nie tak. Lekarz powinien kontrolować naszą pracę. Tak samo my, odbierając zlecenia lekarskie mamy obowiązek sprawdzać, czy wszystko się zgadza. Czy np. zapisany lek nie został już zlecony drugi raz, tylko pod inną nazwą. Jesteśmy tylko ludźmi.

Jak reagują lekarze? Dziękują za wytknięcie błędu, czy unoszą się honorem?

Tu nie ma miejsca na takie rzeczy. Są wartości najwyższe, jak dobro pacjenta. Nie wchodzimy w kompetencje lekarzy. Ale pielęgniarka również ponosi odpowiedzialność, dlatego nie wykonuje ślepo poleceń. Po to się uczy, zna farmakologię, fizjologię, by ocenić, czy to co robi, robi właściwie. Musi znać działanie leku, wiedzieć, czy podając go nie wyrządzi pacjentowi krzywdy.

Dostała Pani prestiżowe wyróżnienie za działalność naukową, tytuł Nurse Fellow (czyli Pielęgniarka Przyjaciel).
Moje spotkanie się z pracą naukową to zasługa prof. Piwowarskiej, która była poprzednim kierownikiem kliniki. Cały czas zwracała uwagę, by personel się uczył, dokształcał. Pierwsza widziała potrzebę tego, by pielęgniarki wyjeżdżały na zjazdy, kongresy krajowe i międzynarodowe. By uczyły się od najlepszych. Prof. Nesler, która jest obecnym kierownikiem, kontynuuje tę drogę. Wdrożenie w naukową część pracy to zasługa dr. Pietruchy, z którym pracuję od wielu lat. Mówimy jednym językiem, jest otwarty na moje sugestie.

Jest Pani pierwszą pielęgniarką w Polsce, która otrzymała ten tytuł. Taka nagroda jest miła?

Oczywiście, że tak. Trudno, żebym powiedziała, że to bagatela. Do niedawna wyróżnienie było zarezerwowane tylko dla lekarzy. To wielkie docenienie mojego wkładu. Ale nie tylko mojego, bo to wynik pracy całego zespołu.

Ile ma Pani na koncie prac naukowych?

Kilkadziesiąt. To prace, gdzie jestem współautorem, albo pierwszym autorem. Dwie z nich zostały nagrodzone: na międzynarodowym kongresie w Jokohamie i tu w Polsce.

Na czym polega Pani praca w klinice?

Zajmuję się diagnostyką pacjentów z omdleniami i zasłabnięciami. Wykonuję badania w tym kierunku. Podstawowe to tzw. badanie testu pochyleniowego. Przychodzą do nas pacjenci, którzy błądzą od lekarza do lekarza. Zanim tu trafią, mają za sobą całe mnóstwo badań. Często u takiej osoby rozwija się ciężka depresja, bo nikt nie chce jej powiedzieć, co jej jest. A ona się boi, że to coś poważnego, bo przecież traci przytomność.

Chciała Pani być pielęgniarką?
Nie. Mam duszę estety. Bardzo chciałam być dekoratorem wnętrz. Ale mama mi nie pozwoliła. Powiedziała, że artyści chodzą boso. Kocham swoją pracę, kocham ludzi i stąd się to bierze. Wszystko, co robię, robię z pasją, na sto procent.

Z perspektywy czasu jest Pani mamie wdzięczna?
Patrząc z punktu widzenia ekonomicznego, jako dekoratorka wnętrz finansowo stałabym o wiele lepiej. Zawód pielęgniarki - przynajmniej u nas w Polsce - to zawód kiepsko opłacany i kiepsko oceniany.

A dlaczego pielęgniarka, a nie lekarz? Pani też musiała się dużo uczyć.
Dobre pytanie. Nie wiem. Nie umiem odpowiedzieć.

Jakie cechy musi mieć pielęgniarka?
Powinna mieć bardzo dużo empatii. Musi być miła, opiekuńcza. Nie tylko pielęgniarka, ale też lekarz, dietetyczka, każdy pracownik służby zdrowia, który ma kontakt z pacjentem.

Niektórzy uważają, że wystarczy fachowość.
To nie wszystko. Dziś każda czynność musi być udokumentowana i więcej czasu poświęca się wypełnianiu papierków, niż rozmowie z pacjentem. Ale chory pójdzie do osoby, która w lawinie biurokracji znajdzie dla niego czas, a nie do takiej, która potraktuje go jak kolejną jednostkę chorobową.

Pamięta Pani pierwsze wkłucie w żyłę?

Ale u siebie, czy u pacjenta? Myśmy się uczyli na sobie, później jedna koleżanka na drugiej. Nie było takich cudownych urządzeń jak dziś. Każdy zastrzyk, pobranie krwi, każdy zabieg przy pacjencie jest stresujący. To nie manekin, tylko żywy człowiek, który czuje. Chcę to zrobić bezboleśnie, szybko, by było jak najmniej traumatycznie. Ale nawet będąc dobrym praktykiem można natrafić na niekorzystne warunki anatomiczne.

Dlaczego jedne pielęgniarki potrafią pobrać krew bezboleśnie, a inne robią to tak, że boli i wychodzi siniak?

Siniak to nie wina pielęgniarki, tylko pacjenta. Bierze się stąd, że miejsce po wkłuciu nie zostało na tyle długo przytrzymane, aby wytworzył się skrzep, który zamknie naczynia krwionośne. Co do bólu - związane jest to z doświadczeniem. Jeśli ktoś robi zastrzyki rzadko, to nie wykona go dobrze. To kwestia praktyki.

Zanim zaczęła Pani pracę tutaj...
...pracowałam na bloku operacyjnym jako instrumentariuszka, na oddziale pulmonologii, w klinice choroby wieńcowej, na dyżurach dziennych, nocnych. A później zainteresowałam się omdleniami. Być może kiedyś uda nam się stworzyć ośrodek diagnostyki i leczenia omdleń z prawdziwego zdarzenia. Centrum, w którym przy współpracy z neurologami, psychiatrami będzie można przeprowadzić szybkie rozpoznanie choroby. To moje marzenie.

Od ilu lat pracuje Pani w zawodzie?

Od 36.

Wiele się zmieniło?
To zupełnie inne czasy. Zaczynałam pracę, kiedy jeszcze używało się igieł, strzykawek wielorazowego użytku, rękawiczki się myło, suszyło, talkowało, dawało do powtórnej sterylizacji. Gaziki na bloku operacyjnym cięło się nożem z wielkich beli gazy. W tej chwili dla młodego pokolenia lekarzy i pielęgniarek to prehistoria.

A Pani nie przyszło do głowy, że kiedyś nie będzie trzeba sterylizować igieł?
Na Zachodzie już były takie rzeczy. Ale nikomu się nie śniło, że zamiast chirurga będzie pracował robot. Technika idzie do przodu, rzeczy, które wydawały się science fiction, w tej chwili są dostępne. Dlatego w tym zawodzie trzeba się uczyć cały czas. Dziś już nie odstajemy w standardach od reszty Europy.

Pacjenci się zmieniają? Są bardziej świadomi, roszczeniowi?
To, co uświadamia pacjentów, to internet. Niekoniecznie dobrze. Pacjent czyta, wielu rzeczy nie rozumie, nie może ich ocenić, bo nie da się tego zrobić bez badań. Często opisane są objawy, powikłania, które mogą, ale nie muszą wystąpić. No i w wyniku takiej lektury bywa, że chory ma inną wizję leczenia, niż lekarz.

Pacjenci zapadają w pamięć?
Pamiętam młodą dziewczynę z poważną wadą serca, opiekowaliśmy się nią wiele lat. Choroba powikłała się z udarem mózgu. Więc od początku uczyła się czytać, pisać, mówić. Udało się jej ukończyć studia, zrobić dyplom. I... życie się jej skończyło. Robiliśmy, co mogliśmy. Choć od początku wiedzieliśmy, że z tak ciężką wadą nie dożyje starości. A człowiek się zżywa z taką osobą.

Każdy umrze. Ale mój mąż trzyma rękę na klamce do drugiego świata. I to jest straszne

Pani mąż też poważnie choruje.
To moja porażka nie tylko osobista, życiowa, ale i zawodowa. Jako pielęgniarka, na co dzień pracująca z chorymi, każdemu staram się pomóc, wesprzeć go w chorobie, pomóc mu ją zrozumieć i z nią walczyć. Mąż choruje na czerniaka. Walczymy od 10 lat. Do tej pory choroba trzymała się w ryzach, powolutku postępowała, była pod kontrolą. Od jesieni ubiegłego roku nabrała rozpędu. I wymyka się spod kontroli.

Dlaczego mówi Pani o porażce? Choroba nie jest zależna od człowieka, nie da się jej przewidzieć.

Czuję, że zapędziłam się na koniec korytarza i stoję pod ścianą. Najgorsze, z czym można się zderzyć, to brak możliwości działania. W mój zawód wpisane jest to, że człowiek chce coś robić, jakoś pomóc. A ja nie mogę nic... Wspieram męża psychicznie, staram się podnosić go na duchu. Każdy z nas kiedyś umrze, każdy jeden. Ale drzwi do tego drugiego świata w przypadku przeciętnego człowieka są gdzieś daleko, nie wiadomo gdzie. A mój mąż trzyma rękę na klamce. I to jest straszne.

Choroba jest nieuleczalna?
Teoretycznie jest możliwość leczenia. Ale ze względu na cenę leku - 300 tys. zł - to nierealne. Kogo na to stać? NFZ nie refunduje leczenia, chyba że już jakaś większa kwota jest zebrana. Nie wiem, skąd takie ceny leków. To nie w porządku wobec ludzi, którzy kiedyś brali udział w badaniach, poświęcili swoje zdrowie, życie oddali w ręce lekarzy. Próby obarczone były wielkim ryzykiem, nie wiadomo było jak lek zadziała. To nie w porządku również wobec ludzi, którzy chorują. Lek nie daje stuprocentowej gwarancji wyleczenia. Ale daje szansę. A to dużo. Zabranie tej szansy, to jakby popełnić eutanazję, świadomie skazać człowieka na śmierć.

Jak mąż się dowiedział o chorobie?
Zmiana pierwotna była w oku. Wyglądała jak mała różowa plamka. Wygoniłam go na operację. A później wszystko poszło jak lawina. 10 lat permanentnego stresu, kilka kolejnych operacji, leczenie jednym, drugim lekiem. Każde urodziny, imieniny, każde święta, wakacje są ostatnie. Mąż jest w tym wszystkim bardzo dzielny, walczy. Do niedawna pracował. Nie zamknął się, nie skupił na chorobie. Jest bardzo dobrym człowiekiem. Przez siedem lat pomagał mi jak nikt przy sparaliżowanej mamie - kąpał, przebierał, karmił.

Trudniej być pielęgniarką dla bliskiej osoby?
Jest mi dużo trudniej, niż osobie, która nie ma wiedzy medycznej, klinicznej. Nie tylko dlatego, że mam świadomość zagrożeń, wiem jak będzie przebiegać choroba, jakie może dawać przerzuty, powikłania. Przeciętna osoba jest buforem dla chorego. Pocieszycielem. Nic nie może, nie ma wiedzy, trzyma więc za rękę i mówi, że będzie dobrze. Na początku byłam osobą, która musi odpowiedzieć na pytania związane z chorobą, leczeniem, objawami. Mąż weryfikował moje odpowiedzi, zadawał pytania lekarzowi, szukał w internecie. Musiałam się bardzo pilnować, żeby nie popełnić błędu, który zablokowałby mi kontakt z mężem, spowodował powiększenie jego depresji. Musiałam balansować, by nie dopuścić się kłamstwa, mówić prawdę, ale na zasadzie niedopowiedzeń. Nie moglam mu powiedzieć wszystkiego od razu. Ta wiedza musiała być dozowana, amortyzowana. Żeby miał siłę do walki z chorobą, żeby się nie poddał.

Pani sama bywa pacjentką?

Ta druga strona jest straszna. Nie mamy żadnych przywilejów, jesteśmy traktowani jak każdy pacjent i nie chodzi mi o to, że powinniśmy być traktowani inaczej. A nasza służba zdrowia jest bardzo upośledzona. Mnie życie mocno oszlifowało, cały czas uczy pokory. Nie jestem roszczeniowym pacjentem. W języku angielskim słowo pacjent oznacza również cierpliwy i coś w tym jest.

Możemy ratować zdrowie i życie Markowi wpłacając pieniądze na konto Fundacji "Gwiazda Nadziei" nr 32 1940 1076 3045 2145 0003 0000 z dopiskiem "dla Marka Bzukały" lub oddając 1 proc. podatku.

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

R
Ryszard K
Miałem tą przyjemność opieki Pani przy kilku kardiowersjach. Życzę pomyślności i wiary jaką obdarowuje Pani pacjentów. Teraz ta wiara powróci i wszystko będzie dobrze.
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska