Nie trzeba daleko szukać. W krakowskim obwarzanku przeciętne wynagrodzenie jest o 500 złotych brutto niższe niż w Krakowie (wynosi 5,7 tys. zł, gdy pod Wawelem ponad 6,2 tys. zł), a 30 km dalej, w Proszowicach, o 2 tys. zł niższe (4,2 tys. zł). W Miechowie, do którego można dojechać pociągiem z Krakowa Głównego w niespełna pół godziny, średnia pensja ledwie przekracza 4 tys. zł brutto, czyli jest aż o 2,2 tys. zł niższa niż w Krakowie.
W Nowym Sączu ta średnia wynosi 4,5 tys., a w sąsiednim powiecie ziemskim (czyli głównie na wsi) – 3,9 tys. W Tarnowie jest to 4,7 tys. zł, a okolicznych wioskach – 3,8 tys. zł brutto. Średnie wynagrodzenia rzędu 4 tys. zł GUS odnotowuje również w powiatach: dąbrowskim, gorlickim, nowotarskim, limanowskim, brzeskim i wadowickim.
W efekcie w Krakowie obecna płaca minimalna (2,6 tys. zł brutto) stanowi zaledwie 42 proc. średniego wynagrodzenia (w Warszawie 40 proc.), w okolicach Krakowa – 46 proc., natomiast w Proszowicach i powiatach na południu i wschodzie regionu – 65 proc. (w powiecie tarnowskim – 68,5 proc.!). W rzeczywistości połowa, a nawet większość ludzi zarabia na tych terenach płacę minimalną.
Efekt windowania płacy minimalnej: spłaszczenie wynagrodzeń
Poniżej 3 tys. zł brutto otrzymuje dziś w Małopolsce dwie trzecie pracowników hotelarstwa i gastronomii, większość pracowników handlu, jedna trzecia kierowców i magazynierów, jedna czwarta pracowników budownictwa, a z drugiej strony - jedna trzecia pracowników państwowych inspekcji i instytucji kultury, jedna czwarta urzędników, większość asystentów na uczelniach, jedna piąta adiunktów z doktoratem w szkołach prywatnych…
Na skokowe windowanie przez rząd PiS płacy minimalnej (z 1850 zł w 2016 r. do 2600 zł obecnie) nałożył się znaczny deficyt pracowników fizycznych w metropoliach, co podbiło stawki tych ostatnich. Efektem jest jeszcze większe spłaszczenie płac: podobnie zarabiają wykonawcy prostych czynności nie wymagających żadnych kwalifikacji i wysoko wykwalifikowani fachowcy z dużym stażem oraz ludzie po studiach.
Resort pracy odpowiada, że trzeba podnieść pensje fachowcom. Organizacje biznesu komentują, że wielu przedsiębiorców na mniej rozwiniętych terenach nie stać na skokowe podnoszenie wynagrodzeń. - Czy jeśli zamkniemy biznesy, będzie to korzystne dla polskiej gospodarki? - pytają.
Płaca minimalna: pandemia powstrzyma podwyżki?
To pytanie stało się wybitnie aktualne teraz, w okresie walki z pandemią, gdy tysiące małopolskich przedsiębiorców zlikwidowało działalność (w samym czerwcu aż tysiąc), a jeszcze więcej zmuszonych było ją zawiesić – i z powodu dekoniunktury w wielu powiązanych branżach wciąż nie są w stanie wrócić do biznesu (tylko w Krakowie dotyczy to prawie 15 tys. firm, czy 10 proc. ogółu zarejestrowanych).
Resort rozwoju dysponuje danymi, z których wynika, że w wielu regionach Polski, w tym w południowej i wschodniej Małopolsce, większość mieszkańców zatrudnionych w mikrofirmach otrzymuje (przynajmniej oficjalnie) płacę minimalną. Oznacza to, że każdorazowe podniesienie owej płacy winduje im koszty. A mówimy tu o firemkach, których rentowność jest mizerna i które nie mają środków na inwestycje.
Podczas kampanii do parlamentu w 2019 r. prezes PiS obiecał podniesienie płacy minimalnej do 3 tys. złotych w 2021 roku i do 4 tys. zł w 2023 r. Marek Malec, sekretarz Małopolskiego Porozumienia Organizacji Gospodarczych i szef Galicyjskiej Izby Gospodarczej w Świątnikach Górnych, obawia się, że na terenach mniej rozwiniętych, właśnie w mikrofirmach, może być problem – bo już dziś dość powszechne jest tam płacenie części zarobku „pod stołem”, by uniknąć podatku i ZUS. Przypomnijmy, że aby legalnie wypłacić pracownikowi 2600 zł brutto (1920 zł na rękę), pracodawca musi wysupłać ponad 3,1 tys. zł.
W związku z pandemią organizacje pracodawców zaproponowały, by w 2021 roku nie podwyższać płacy minimalnej; celem jest ochrona przed likwidacją wielu firm i miejsc pracy. Część związków domaga się z kolei podwyżki zgodnej z wyborczą obietnicą PiS, czyli do 3 tys. zł. Mielibyśmy wtedy najwyższą w Europie płacę minimalną w relacji do przeciętnego wynagrodzenia. W skali kraju stanowiłaby ona aż 57 proc. średniej pensji, pod Tarnowem aż 75 proc. W krajach skandynawskich jest to ok. 50 proc.
Ostatecznie rząd zaproponował 2,8 tys. zł. Kwota ta ma być jeszcze opiniowana w Radzie Dialogu Społecznego. BCC, jeden z filarów RDS, proponuje od dawna zróżnicowanie płacy minimalnej w zależności od regionu, ale rząd konsekwentnie odrzuca ten pomysł, bo w jego opinii prowadziłby do „utrwalenia nierówności”.
