W mieście pozostało około 1000 mieszkańców, a z urzędów tylko żandarmeria, która opuściła miasto dopiero 14 listopada 1914 r. przed południem wraz z wycofującym się wojskiem. Jej miejsce zajęła utworzona naprędce straż obywatelska, która podlegała bezpośrednio pozostałemu w mieście burmistrzowi ks. Bronisławowi Świeykowskiemu. Straż ta - jak podaje Władysław Kijowski w "Pamiętniku inspektora policji w Gorlicach (1914-1915)" - zaraz po wyjściu z miasta żandarmerii "przed południem pochwyciła rabujących mieszkania żołnierzy austriackich: Mikołaja Wyrostnika z 58. pp i Iwana Pustego z 95. pp, ale z braku jakiejkolwiek władzy wojskowej puszczono ich wolno". Była to zapowiedź tego, co może się dziać już wkrótce w mieście.
Przed południem ostatni patrol austriacki opuszczający Gorlice wysadził most na rzece Ropie. Wybuch był tak silny, że "w kościele wszystkie okna i witraże powylatywały". Opisując ten dzień, pamiętnikarze podkreślają ogólny bezwład i panikę widoczną nawet przy ewakuacji wojska, które pozostawiło w koszarach "mnóstwo broni i materiału wojennego" oraz przygnębienie, jakie zapanowało w mieście. Ksiądz Bronisław Świeykowski w swym pamiętniku "Z dni grozy w Gorlicach" o tej chwili napisał wprost: "Nikt, kto nie przeżył tego, wyobrazić sobie nawet w przybliżeniu nie potrafi tych uczuć bólu, goryczy i żalu, jakie mną, a wierzę i wszystkimi w mieście pozostałymi ogarnęły w tym dniu, gdyśmy ujrzeli się w mieście sami, bez starostwa, bez sądu, bez wojska i żandarmerii".
Wszyscy pozostający w mieście ze zdenerwowaniem oczekiwali nadejścia Rosjan. 15 listopada 1914 r. około godz. 9 przybył do Gorlic pierwszy rozpoznawczy patrol rosyjski składający się z czterech Kozaków. Natknął się on na patrol austriacki z Grybowa przebywający tymczasowo w mieście i doszło do wymiany ognia na ulicy 3 Maja. Jednak obyło się bez ofiar. Drugi patrol rosyjski zjawił się około południa i jak podaje Władysław Kijowski: "wdał się z ludnością w rozmowę, z której dowiedziano się, że są oni (Kozacy - przyp. red.) narodowości polskiej. Opowiadali oni, że Polaków wszędzie naprzód wysyłają. Patrol ten przejechał przez Gorlice i wracał przez Magdalenę i ulicą Stróżowską, zatrzymując się dłużej na tak zwanej Boszomowej Górce (obecny cmentarz wojskowy - przyp. red.).
Później przybyło do Gorlic więcej kawalerii rosyjskiej, a wreszcie i piechota". Inaczej zapamiętał moment wkroczenia Rosjan do Gorlic ówczesny uczeń Gimnazjum im. Franciszka Józefa w Gorlicach i późniejszy nauczyciel Jan Sikorski, który w swym pamiętniku pt. "Moje wspomnienia z lat młodzieńczych" zapisał: "Od godziny 11-13 jechały patrole kozackie i wojska konne, które swą postawą i umiejętnością jazdy wzbudzały ogólny podziw. Lecz po wkroczeniu do miasta żołnierze zaczęli hulać. Najpierw wstąpili do propinacji (sklepu monopolowego) w rynku, a dobrawszy się do wódki i spirytusu, zalewali sobie pały. Jeden z nich włożywszy głowę do wielkiej beczki, pił z niej wprost. Zgięty w pasie we dwoje nie mógł się później wyprostować i tak ze spuszczoną do beczki głową został, na miejscu wyzionąwszy ducha. Kiedy oficerowie dowiedzieli się o tym, kazali wylać na rynek wszystek alkohol. Żołnierze jednak nie dali za wygraną, nadstawiali menażki, kociołki i flaszki, i łapczywie chwytali z rynsztoka napój rozweselający.
O wydarzeniu tym pisze również Władysław Kijowski: "Odbywa się rekwizycja i niszczenie spirytusu. Gubernator, Szadancew i ja z żołnierzami udajemy się do głównego składu spirytusu, tu dowiadujemy się, że skład rozbito w nocy i częściowo zrabowano. Wielkie beczki ze spirytusem i wódkami wytoczono, stoczono je nad rzekę i wypuszczono spirytus do rzeki, flaszki koniaków i rozsodlisów rozbijano na rynku, jakąś część spirytusu oddano do szpitala i tak zniszczyli czortowską wodę".
"Wkraczających żołnierzy - pisze Jan Sikorski - ludzie w wielu wypadkach chcieli przyjąć gościnnie, ale wielka zachłanność i skłonność do rabunków wnet zniechęciła ich do przybyszów. Przyszli też goście do nas. Akurat kończył się piec chleb. Przybysze z daleka poczuli ten zapach i dalej się do pieca dobierać. Matka wyjmuje jeden chleb i daje przybyłemu, a ten jak nie skoczy do sieni, łapie widły i chce matkę przebić krzycząc: Ty chaziajka dawaj wsio. Nie pomogły żadne prośby ani tłumaczenia, zabrał wszystek chleb i kwita".
Również ówczesny burmistrz Gorlic ks. Bronisław Świeykowski podkreśla w swym pamiętniku rewindykacyjną postawę wkraczających do miasta Rosjan: "O godz. 3 po południu wjeżdża wojsko rosyjskie do miasta. Dwóch kozaków z oficerem zatrzymuje się przed budynkiem Magistratu. Oficer wchodzi do mego biura i rozkazuje: Na jutro rano dla wojska: 40 pudów mąki albo 1000 bochenków chleba, 40 pudów cukru, kilka pudów herbaty i ani pudu nie śmie brakować". Oficerem tym był pierwszy rosyjski komendant Gorlic, rodem z Besarabii sztabskapitan Czakir, o którym Władysław Kijowski napisał krótko: "dość znośny człowiek, młody, lubił się bawić i pić".
Pierwsza noc po wejściu Rosjan była koszmarem. Moskale plądrowali sklepy i mieszkania prywatne w poszukiwaniu wódki i jedzenia, a wszystko to pod pretekstem poszukiwania żołnierzy austriackich. Obrabowano doszczętnie składnicę kółka rolniczego w Gorlicach, skąd zrabowano nawet świece kościelne. Nie obyło się bez ofiar śmiertelnych. Pierwszą ofiarą śmiertelną rabunków rosyjskich był Żyd Simche Weinfeld zamordowany w swoim mieszkaniu przy ulicy Podkościelnej.
Przeżyta pierwsza okupacyjna noc tworzyła wśród mieszkańców Gorlic nastrój niepokoju, niepewności, lęku i grozy o siebie i najbliższych, ale to co najgorsze miało dopiero nadejść.