Budziński działał wszędzie; w domu, na ulicy, w sklepie, restauracji, a nawet w parku gdzie dopadał swoje ofiary i bezceremonialnie obdzierał z majątku. Nie przebierał w środkach i odbierał wszystko co miało jakąkolwiek wartość; zegarek, portfel, nowe buty, czy eleganckie palto stanowiły dla wesołego poborcy wartość nie do pogardzenia. Przeważnie działał z zaskoczenia, by swoim ofiarom nie dać czasu na zastanowienie. Wyskakiwał zza drzewa, lub innego ukrycia i z bojowym okrzykiem "ręce do góry!" obezwładniał dłużnika, a następnie rewidował i uśmiechając się triumfalnie okradał ze wszystkiego. Po grabieży zapraszał ofiarę na najbliższą ławkę i spisywał protokół.
Gdy przychodził do domu podatnika zachowywał się niczym Wandal plądrujący święte miasto Rzym. Ustawiał mieszkańców twarzą do ściany, a sam dokonywał swego dzieła zniszczenia. Wyrzucał ubrania z szaf, opróżniał na podłogę zawartość szuflad, a nawet potrafił rozpruwać pierzyny i materace. Protestującym domownikom proponował zapobiegawcze zakucie w kajdanki i odprowadzenie do więzienia. Po dokonaniu rewizji wychodził z domu objuczony walizami i kierował się… wprost do swego mieszkania, by tam posegregować łupy i zachować dla siebie wszystkie cenniejsze przedmioty.
W miejscu pracy podatników działał jeszcze bardziej radykalnie. Rzucał się z okrzykiem "dawaj!" na zaskoczonego właściciela przedsiębiorstwa i przeszukiwał jego kieszenie, często rwąc garderobę na wystraszonym człowieku, a gdy już skończył czynił to samo na Bogu ducha winnych pracownikach. Zabierał wszystko, zegarki, obrączki i portfele. Bardzo często dochodziło przy tym do szarpaniny i nawet bójek, lała się krew z podrapanych w zamieszaniu twarzy i rąk, czasami wzywano pogotowie lekarskie.
Całą sprawą zainteresowała się policja po doniesieniu złożonym przez znanego w Tarnowie kupca K. Ten ogólnie szanowany w mieście przedsiębiorca został napadnięty przez Budzińskiego na peronie tarnowskiego dworca, gdzie oczekiwał na pociąg do Krakowa. Poborca w asyście policjanta zaatakował K. i zażądał gotówki, a następnie wykręcił rękę kupcowi i na oczach dworcowej gawiedzi zaprowadził, jak pierwszego lepszego zbira, na komisariat. Tam nakazał stanąć wystraszonemu dłużnikowi twarzą do ściany i przeprowadził na nim skrupulatną rewizję kieszonkową. Przedsiębiorca po kilku godzinach został wypuszczony i udał się wprost do komendanta Policji Państwowej.
Sprawa ze względu na urzędową osobę poborcy była bardzo delikatna i nie była nagłośniona publicznie. Śledztwo było krótkie. Budziński szybko zorientował się, że jest pod obserwacją i po dokonaniu kilku brawurowych napadów zbiegł z Tarnowa w nieznanym kierunku. Tarnowscy podatnicy odetchnęli z ulgą. Dłużnik pozostał dłużnikiem, a kasa urzędu skarbowego po staremu była uszczuplona o niespłacone podatki.
/za S. Potępa "Z życia półświatka"/